[i]Korespondencja z Grodziska Wielkopolskiego[/i]
Czy strzelimy gola? Oczywiście. Czy ważne są wyniki? Nie tak ważne jak dobra gra. Franciszek Smuda zapewnia, że dopóki jest selekcjonerem, atmosfera na zgrupowaniach będzie świetna. Wczoraj w Grodzisku Wielkopolskim trener zirytował się na dziennikarza, który pytał go, czy myśli o podaniu się do dymisji. – Kibice są za mną. Nawet jak nie wygram z Ukrainą, to i tak mądrego kibica nie stracę – tłumaczył.
Jeśli na zgrupowaniu jest świetna atmosfera, to przede wszystkim w pokojach hotelowych. Piłkarze trenują wprawdzie z uśmiechem, ale w rozmowach cicho przyznają, że ciśnienie spowodowane oczekiwaniem na gola od blisko 400 minut jest trochę męczące. Nie spodziewali się, że taka presja może być przed meczami towarzyskimi.
Może dlatego w Grodzisku unikają innego towarzystwa niż własne – na spotkania z dziennikarzami chodzą ci, którzy nie muszą jeszcze brać odpowiedzialności za wyniki, np. Łukasz Piszczek czy Kamil Glik, albo tacy, których euforia jest tak silna, że nie zniszczy jej nawet kilka trudnych pytań – jak Ireneusz Jeleń.
Smuda, mówiąc o dobrych humorach, trochę zaklina rzeczywistość. Zmienił się, nie żartuje na każdym kroku. Na pytania o dziurawą obronę odpowiada, zarzucając jątrzenie, ciągle wraca do błędów Leo Beenhakkera i jego poprzedników. Starego, dobrego Smudę, którego rzeczywiście media wspólnie z kibicami namaściły na selekcjonera, zobaczyć będzie można dopiero po zwycięstwie, najlepiej efektownym.