Dla Lenczyka to był 20. debiut ligowy. Tym razem wypadł w mieście, w którym trener ma dom. Lenczyk przyszedł do drużyny rozbitej fatalną serią porażek, po których pożegnano Ryszarda Tarasiewicza. Zadanie było jedno: nie przegrać, nawet kosztem brzydkiej gry.
Śląsk grał bardzo brzydko. Skrzydłowi, którzy za Tarasiewicza bez przerwy atakowali, teraz patrzyli przede wszystkim na to, co zrobią przeciwnicy.
Piłkarze Lenczyka grali zdecydowanie, ale nie ostro. Byli zdyscyplinowani. Nowy trener we Wrocławiu zaczął swoje rządy właśnie od wprowadzenia dyscypliny – zawodnicy przeszli badania wydolnościowe, ich dzień pracy wydłużył się trzykrotnie. Śląsk miał piłkę meczową w 90. minucie: Waldemar Sobota wyszedł sam na sam z Mariuszem Pawełkiem, ale sędzia dopatrzył się spalonego.
– Nie wiem, co się z nami dzieje, musimy przeprosić kibiców za to, co widzieli – mówił w Canal+ Pawełek. Dla Śląska był to pierwszy mecz od 13 sierpnia, którego udało się nie przegrać. Dla Wisły czwarty już – od 28 sierpnia – którego nie udało się wygrać. W grze gospodarzy trudno było dopatrzyć się pomysłu, prochu nie wymyślił Patryk Małecki, który pod nieobecność Andy’ego Riosa wreszcie zagrał w pierwszym składzie.
Robertowi Maaskantowi musi już się robić gorąco, bo wygrał tylko w debiucie. Podobno największym problemem Wisły jest brak zrozumienia między piłkarzami, nie tylko na boisku.