Szansę zmarnowały wszystkie drużyny, które mogły awansować do drugiej rundy. Nie tylko Inter i Barcelona, również Lyon pokonany w Lizbonie mimo dramatycznej pogoni od 4:0 do 4:3.
W poprzedniej kolejce w taką pogoń za Interem ruszył Tottenham, a właściwie sam Gareth Bale, strzelec trzech goli. Wtedy nie zdążył doprowadzić do remisu, dzieła dokończył w rewanżu w Londynie. Tym razem nie strzelał, ale dośrodkowywał. Asystował przy golach na 2:0 i 3:1, znów po swoich charakterystycznych rajdach, w których nie ma właściwie dryblingów. Jest tylko przyspieszanie, aż rywale zostaną z tyłu. I to działa. Nikt poważny nie nazwie już Maicona najlepszym prawym obrońcą na świecie po tym, co Brazylijczyk przeszedł z Bale'em. Został przez niego ośmieszony.
Zbroja Interu za czasów Jose Mourinho odporna na wszelkie ciosy teraz się kruszy. Obrońcy Pucharu Europy odpowiedzieli tylko jedną bramką – oczywiście Samuela Eto'o, już siódmą w tej LM. Tottenham został nowym liderem.
Barcelona prowadzenie w grupie obroniła, dzięki bramce Leo Messiego (został właśnie najlepszym strzelcem Barcy w rozgrywkach międzynarodowych, z 32 golami wyprzedził Rivaldo). Remis jest sprawiedliwy. Barca była niesuteczna, jej polot ustąpił przed zawziętością rywali z FC Kopenhaga. Victor Valdes nie dość, że popełnił błąd przy wyrównującym golu, to jeszcze na początku meczu poza polem karnym staranował w wyskoku Dame N’Doye. Wyglądało to strasznie, Valdes trafił Doye kolanem w głowę, ale na szczęście doszedł do siebie. A Hiszpan nie dostał nawet żółtej kartki.
Dziś awansować mogą cztery drużyny: Real, Bayern, Chelsea i Arsenal. Real z pięciu ostatnich wypraw do Włoch zwycięski wrócił tylko w 2004 roku, gdy pokonał Romę. Kiedy jednak ma wygrywać, jeśli nie teraz, gdy udaje mu się niemal wszystko, gdy Cristiano Ronaldo strzela gole seriami, a szeregi przeciwników Mourinho w Madrycie – było ich sporo, kiedy przychodził do Realu – topnieją co mecz?