Wojciech Szczęsny na ten dzień czekał cztery lata. Grał w rezerwach Arsenalu, bronił w Pucharze Ligi (w trzech spotkaniach nie puścił gola) i zapewniał, że jest już gotowy, by sprawdzić się w poważnym meczu.
Trener Arsene Wenger słuchał i powtarzał, że czas młodego Polaka w końcu nadejdzie. Przyszedł w poniedziałek, lepszego debiutu wymarzyć sobie nie można: w jednym z najważniejszych spotkań sezonu, na stadionie nazywanym Teatrem Marzeń (na widowni, w loży honorowej, siedzieli górnicy ocaleni po wypadku w kopalni w Chile), w świetle kamer i fleszy.
Szczęsny zastąpił Łukasza Fabiańskiego, który przegrał walkę z kontuzją biodra (doznał jej tydzień temu w meczu Ligi Mistrzów z Partizanem Belgrad) i został na ławce rezerwowych, tak jak inny rekonwalescent Cesc Fabregas. A Szczęsny zaczął udowadniać, że nie boi się rywalizacji z gwiazdami angielskiego futbolu i że najmłodszy bramkarz, jaki pojawił się na boiskach w tym sezonie Premiership, może być silnym punktem drużyny.
Poza złym wybiciem piłki na początku spotkania bronił pewnie. Przy strzale głową Parka Ji-Sunga tuż przed końcem pierwszej połowy nie miał szans. Po przerwie w sytuacji sam na sam zatrzymał Andersona, a w ostatnich minutach nie pozwolił się przelobować Wayne’owi Rooneyowi.
Rzutu karnego (za zagranie piłki ręką przez Gaela Clichy’ego) wykonywanego przez napastnika reprezentacji Anglii bronić nie musiał. Rooney chciał uderzyć na siłę pod poprzeczkę, wziął długi rozbieg i wybił piłkę w trybuny.