Piłkarski karnawał rozkręca się na dobre. Obowiązują przeboje z ubiegłego roku, ale nie oznacza to wcale, że będzie nudno. Broniący trofeum Inter może już po tej rundzie dołączyć do długiej listy drużyn, którym nie udało się zwyciężyć w Lidze Mistrzów dwa razy z rzędu. Zespół z Mediolanu trafił na Bayern Monachium, z którym w ostatnim finale wygrał po dwóch golach Diego Milito.
Argentyńczyk leczy kontuzję, a rywale dzięki wracającym do zdrowia Arjenowi Robbenowi i Franckowi Ribery’emu odzyskują magię. Inter i Bayern zmierzą się dopiero w przyszłym tygodniu – po zeszłorocznej reformie UEFA emocje są dawkowane, 1/8 finału rozgrywek trwa teraz ponad miesiąc.
Podczas tego miesiąca poznamy też odpowiedź na pytanie, czy nadal trwa dziwna niemoc Realu, który w sześciu poprzednich sezonach odpadał z LM już w tej fazie. Rok temu wyeliminował go Olympique Lyon, nie pomogło nawet 250 mln euro wydane na transfery. Teraz wszyscy liczą na Jose Mourinho. Kolejnego upokorzenia z Lyonem nikt nie daruje. Pierwszy mecz za tydzień.
Wcześniej, już jutro, mecz dla estetów: Arsenal gra z Barceloną, zatrzymaną w sobotę po 16 ligowych zwycięstwach z rzędu przez Sporting Gijon. Arsenal też ma się czym pochwalić. Nie przegrał u siebie 38 kolejnych spotkań w europejskich pucharach, w tym z Barceloną przed rokiem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Zremisował w Londynie 2: 2, na wyjeździe był już tłem dla piłkarzy Pepa Guardioli, a zwłaszcza dla Leo Messiego, który strzelił cztery gole.
W bramce Arsenalu stał wtedy Manuel Almunia. Od tego czasu wiele się zmieniło. Gdy jesienią Almunia leczył kontuzję, zastępował go Łukasz Fabiański. A kiedy Polak również doznał urazu (barku), szansy doczekał się Wojciech Szczęsny. Grał już przeciw Wayne’owi Rooneyowi czy Naniemu, ale tylu gwiazd naraz co w Barcelonie jeszcze nie widział.