Najtrudniej walczyć z własnymi słabościami. Jose Mourinho przed meczem z Lyonem wyglądał na bardzo skupionego. Pamiętał, że Real od sześciu lat odpadał w 1/8 finału i że nigdy nie udało mu się wygrać z Lyonem.
Długimi fragmentami mecz był nudny, bo rządziło hasło: „szacunek do rywala". Szacunek objawiał się strachem. Real strzelił pierwszy raz celnie po półgodzinie, gospodarze nie potrafili wykorzystać błędu Ikera Casillasa i skończyła się pierwsza połowa.
Prezydent Olympique Jean-Michel Aulas przed meczem sam powątpiewał w powodzenie swojej drużyny, choć Karim Benzema przestrzegał kolegów z Realu: „nie możemy zrobić tego, co przed rokiem, nie możemy zlekceważyć Lyonu."
Benzema wszedł na boisko w 65. minucie, kibice na Gerland bili mu brawo, bo pamiętali, skąd wypłynął na szerokie wody. Piłkarz podziękował im, nie ciesząc się po golu, który zdobył po 30 sekundach. Przebiegł z piłką wzdłuż pola karnego, nikt nie spodziewał się, że tak długo będzie holował piłkę. To była pierwsza bramka, jaką w czwartym meczu na tym stadionie w Lidze Mistrzów potrafił strzelić Real.
Benzema z Mourinho ma ciężkie życie. Portugalczyk nikogo tak nie gani na treningach i o nikim tak dobrze nie mówi prasie. Na zachętę. Sam piłkarz mówi, że przy Portugalczyku dojrzewa do profesjonalizmu, staje się wojownikiem.