Te sześć lat upokorzeń, kiedy Real zatrzymywał się w 1/8 finału, były dla jego kibiców ścieżką zdrowia. Ciosy przychodziły z różnych stron, niespodziewanie. Lyon był jednak wrogiem dobrym, bo swoim – znanym z tego, że z siedmiu meczów z Realem w Lidze Mistrzów nie przegrał ani jednego.
Jose Mourinho na ławce udawał, że stawka meczu nie robi na nim wrażenia. W 66. minucie po drugim golu dla jego drużyny cieszył się jednak wylewniej niż strzelec gola. Karimowi Benzemie nie wypadało – z Lyonu wypłynął na wielkie wody, teraz pokazuje, jak go tam dobrze nauczyli grać w piłkę. Trafił wczoraj w Madrycie, w pierwszym meczu Real uzyskał remis 1:1 także dzięki jego bramce.
Mourinho wiedział, że to mecz o wyższą stawkę niż awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Realu nie było w najlepszej ósemce bardzo długo, ale chyba bardziej widoczny byłby jego brak teraz – pod kierunkiem maga z Portugalii. Spotkanie z Lyonem toczyło się także o posadę trenera, bo o mistrzostwo Hiszpanii w tym sezonie będzie już ciężko, a kolejny rok bez sukcesów mógłby Florentino Pereza boleć za bardzo.
Prezydent Lyonu Jean-Michel Aulas mówił o tym, że Mourinho się boi, a ten odpowiadał mu na konferencji prasowej drwiąco, zapowiadając taktykę, w której za atak będą kary. Już po pierwszych pięciu minutach widać było, że kary mogą być ewentualnie dla tych, którzy nie biegną sprintem. Natomiast wystraszył się Lyon, przez 90 minut zagroził bramce Casillasa tylko raz.
Awans Realu nie był zagrożony nawet przez minutę. W pierwszej połowie Marcelo strzelił gola po rajdzie, który spokojnie mógłby trafić do filmów reklamowych, w których nikt nie wierzy, że pokazywane sztuczki piłkarze robią naprawdę. Podwyższył Benzema, a wynik na 3:0 ustalił Angel Di Maria.