Legia ma nowy stadion, ale drużynę, która do niego nie pasuje

Seria porażek, problemy z chuliganami, fatalne transfery. ITI jako właściciel klubu przegrywa boleśnie

Publikacja: 05.04.2011 01:14

Mieli wylatywać nad poziomy, ale głównie siedzą

Mieli wylatywać nad poziomy, ale głównie siedzą

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Grupa ITI kupiła Legię razem z jej 20 milionami długów i potrafiła przekonać władze Warszawy, żeby wyłożyły 365 mln złotych na budowę nowego stadionu. Wydawało się, że dla klubu nastaną lepsze czasy. Gwarantowała je biznesowa pozycja właścicieli – Jana Wejcherta i  Mariusza Waltera.

Niestety, nic z tego nie wyszło. Obaj okazali się zwolennikami  teorii popularnej we współczesnym biznesie, a mówiącej, że prowadzenie klubu sportowego jest takim samym interesem jak każdy inny. Nic bardziej błędnego.

Od siedmiu lat (8 kwietnia 2004 roku ITI weszła w posiadanie 80 procent klubu, później kupiła resztę) Legia jest zarządzana przez biznesmenów niemających elementarnej wiedzy o piłce nożnej i funkcjonowaniu klubu zawodowego. Oni się uczą na żywym organizmie  i jest to droga nauka.

Sami swoi

Piotr Zygo, przedstawiając się dziennikarzom po nominacji na prezesa, za swój główny atut uznawał fakt, że jako chłopak chodził na Legię. Leszek Miklas, wcześniej prezes, dziś wiceprezes, trafił na Łazienkowską w połowie lat 90. z działu marketingu zakładów FSO. Obecny prezes Paweł Kosmala jest specjalistą w dziedzinie zarządzania, finansów i handlu. Był prezesem grupy Onet i wiceprezesem ITI. Jarosław Ostrowski jest prawnikiem. Marek Drabczyk pilnuje w klubie spraw związanych z budową stadionu.

To są niewątpliwie fachowcy w swoich dziedzinach, ale klub to nie jest tylko liczenie krzesełek na stadionie, sprzedane karnety i wizerunek w mediach, zresztą coraz gorszy. To także znajomość realiów futbolowych niezbędna przy podpisywaniu umów z piłkarzami, trenerami, a nawet firmami ochroniarskimi.

Niedawno Legia wypowiedziała warunki umowy jednej z nich, zatrudniła inną i natychmiast doszło do zadym na trybunie podczas meczu z Polonią. Ktoś przymknął oczy, kiedy ktoś inny wnosił materiały pirotechniczne.

To zresztą nic nowego. Kilka lat temu wwoził je swoim samochodem pracownik klubu. Traf chciał, że służbę przy bramie miał nieznajomy ochroniarz i sprawa się rypła. Potem ten pracownik został rzecznikiem prasowym, z czasem aresztowano go za inne winy. A wszystko to już w czasach rządów ITI.

Do pracy w Legii można się dostać po znajomości lub drogą korporacyjną, z ITI. To niezwykłe, że prowadzenie tak potężnej firmy powierza się ludziom bez przygotowania i doświadczenia. Dochodzi do tego ich dość powszechne poczucie wyższości i słowa, które nic nie znaczą. Przekonałem się o tym wielokrotnie, pracując przy organizacji muzeum Legii. Ja do takiej Legii już się z bólem przyzwyczaiłem, bo chodzę na jej mecze od 50 lat, ale na większości stadionów ligowych w Polsce jest znacznie przyjemniej.

Michał Kocięba wygrałby klasyfikację na rzecznika prasowego najbardziej nieprzychylnego dziennikarzom, wyłączającego telefon, kiedy coś się dzieje. Dba natomiast o to, abyśmy nie mogli korzystać z toalety znajdującej się obok salki konferencyjnej.

Spiker Wojciech Hadaj już wie, że nie może być kibicem, ale wciąż, używając mikrofonu, puszcza oko do trybun. To wszystko nie jest normalne.

Wielka improwizacja

Mogę zrozumieć władze Legii tylko w jednej sprawie. Postawiły się kibicom jako jedyne w ekstraklasie, co uważam za akt odwagi, bo to siła wielka i grająca nie fair. Po powstaniu nowego stadionu Legia wyciągnęła do nich rękę, na czym nie poznali się ekstremiści. I problem z chuliganami się odrodził.

Nowy stadion jest pełen, za chwilę oddana zostanie do użytku ostatnia trybuna. To jest spełnienie marzeń kilku pokoleń kibiców. Tyle że nie pasuje do stadionu obecna drużyna, do której trener i dyrektor sportowy wybrali zawodników, czasami się ze sobą nie konsultując. Można nawet odnieść wrażenie, patrząc na niektórych, że ich  wcześniej nie widzieli. Zapewne zawierzyli menedżerom.

Słuchanie Macieja Skorży na konferencjach prasowych jest dla mnie katorgą, bo przykro słuchać, kiedy niewątpliwie utalentowany trener musi się tłumaczyć przed młodszymi od niego, niewiele rozumiejącymi dziennikarzami. Tyle że zadają oni czasami rozsądne pytania. Jedno jest aktualne od dawna: dlaczego Legia, znana firma z dużymi pieniędzmi i nowoczesnym, pełnym kibiców stadionem, gra wciąż słabo.

Skorża nie odpowie, że ma słabych zawodników, bo wielu z nich sam sprowadzał. Ma, jakich chciał. Ale patrząc na Marijana Antolovicia w bramce, Dejana Kelhara, Srdję Knezevicia czy Marcina Komorowskiego w obronie, Cabrala i Manu w pomocy, Bruno Mezengę lub Takesure Chinyamę trudno uwierzyć, że sprowadzali ich na Łazienkowską fachowcy.

100 lat tradycji

Gdyby to był inny klub, można by zaryzykować twierdzenie, że dyrektor sportowy i trener dogadali się z menedżerami i wepchnęli do drużyny ich zawodników.

W Legii trener i dyrektor sportowy Marek Jóźwiak rzadko jednak mówią jednym głosem. Ale skoro już wydano na transfery zdecydowanie powyżej wartości zawodników, to od tego są trenerzy, aby zbudować z nich rozumiejącą się drużynę. Skorża zdobył wprawdzie z Wisłą tytuł mistrzowski, ale odchodził z Krakowa przegrany.

Legia zatrudniła trenera, którego pozbyła się Wisła, wraz z jego dwoma najbliższymi współpracownikami – Rafałem Janasem i trenerem przygotowania fizycznego Włochem Paolo Terziottim, o którym w Krakowie mówiono, że byłby dobrym nauczycielem WF w szkole podstawowej. Wszyscy są  kulturalni i pasują do ciepłego wizerunku klubu, jaki chciałby widzieć Mariusz Walter. Tylko drużyny nie  ma.

Legia nie jest byle jakim klubem. Ma prawie 100 lat tradycji, osiem tytułów mistrza Polski, sukcesy międzynarodowe, kilkudziesięciu reprezentantów Polski z Kazimierzem Deyną i Lucjanem Brychczym na czele. Od Legii kibice nie odwrócili się nawet w stanie wojennym, mimo że był to klub wojskowy. Robili demonstracje antyradzieckie (w roku 1982, na meczu z Dynamem Tbilisi), ale nie antyklubowe.

Nie jestem od radzenia prezesowi Walterowi, zastanawiam się tylko, czy ratując swoje pieniądze i dobre imię Legii, zacznie porządki od dołu, czy od góry.

Kibice Legii bez wodzireja

Zarząd Legii  postanowił przywrócić orzeczony wobec Piotra Staruchowicza klubowy zakaz stadionowy.

Dwuletni zakaz został nałożony w październiku 2009 r., a jego zawieszenie miało miejsce pod koniec roku 2010. Staruchowicz to wodzirej kibiców Legii, który po śmierci jednego z jej właścicieli Jana Wejcherta zaintonował na trybunach hasło: „Jeszcze jeden". W ramach ugody między klubem a kibicami po zbudowaniu nowego stadionu Legia zawiesiła mu karę.

Do incydentu z Rzeźniczakiem doszło w sobotę, kilkanaście minut po przegranym przez Legię meczu z Ruchem. Kiedy piłkarze wracali na boisko na tzw. rozbieganie, Staruchowicz podszedł do Rzeźniczaka i uderzył go w twarz. Jak twierdzą świadkowie, wcześniej piłkarz miał pretensje do kibiców, że  gwiżdżą, zamiast dopingować. Następnego dnia Staruchowicz i Rzeźniczak podali sobie ręce, uzgadniając, że obaj działali w afekcie.

Rzecznik Ekstraklasy SA Adrian Skubis poinformował, że do spółki dotarł raport delegata na mecz Krzysztofa Smulskiego. – Na czwartek wezwaliśmy przedstawicieli Legii – powiedział „Rz" Skubis. – Zadamy pytanie o bezpieczeństwo piłkarzy i reakcje służb porządkowych w poszczególnych strefach stadionu. Możemy podjąć działania tylko wobec klubu, a nie konkretnej osoby.

Piłka nożna
Chorzów czy Warszawa. Nadal nie wiadomo, który stadion będzie domem kadry
Piłka nożna
Abdukodir Chusanow - pierwszy piłkarz z Uzbekistanu w Premier League
Piłka nożna
Kadra przeprowadza się do Chorzowa. Dlaczego polscy piłkarze nie zagrają już na PGE Narodowym?
Piłka nożna
Czerwona kartka Wojciecha Szczęsnego. Kto będzie bronił w Barcelonie?
Piłka nożna
Szybcy i wściekli. Barcelona rozbiła Real i ma Superpuchar Hiszpanii, Wojciech Szczęsny z czerwoną kartką