Może to dobrze, że rewanż w środę 4 maja wydaje się dziś formalnością i że Alex Ferguson nie będzie musiał przed nim żądać cudów od swoich żołnierzy. Da im trochę odpocząć i będzie można z czystym sumieniem poprosić przed finałem: zagraj to jeszcze raz, Ryan. Mimo że masz blisko 38 lat, zdobyłeś wszystko, co można zdobyć z klubem, że już tyle razy wyręczałeś młodszych, że po dobrej akcji musisz chwilę odetchnąć, a kiedyś nie musiałeś.
Finał na Wembley się Ryanowi Giggsowi należy jak mało komu. Nawet jeśli przejdzie pomysł, by to on był kapitanem reprezentacji Wielkiej Brytanii za rok podczas igrzysk, finałowa sobota 28 maja będzie lepszym hołdem dla najbardziej utytułowanego brytyjskiego piłkarza.
To jest jego wiosna w Lidze Mistrzów. Najpierw przeprowadził Manchester przez ćwierćfinał z Chelsea aż trzema asystami. We wczorajszym półfinale w Gelsenkirchen podania nie wystarczyły, musiał strzelić pierwszego gola sam. On też miał z tym problem, udało się za czwartym podejściem, gdy dostał świetne podanie od Wayne'a Rooneya. Była 67. minuta, Schalke się poddało i chwilę później straciło drugiego gola, tym razem z niemal tego samego miejsca strzelał Rooney, podawał Javier Hernandez.
United znaleźli skrót do finału, zamiast o rewanżu mogą teraz myśleć o finiszu ligi i kolejnym mistrzostwie. Droga na Wembley mogła być jeszcze krótsza, ale przez ponad godzinę blokował ją Manuel Neuer, jedyny piłkarz Schalke który pokazał, że się United nie boi.
Trener się wstydzi
Raul pewnie też się nie bał, ale nie miał okazji tego udowodnić, bo podania do niego nie docierały. Pomocnicy woleli wybijać piłkę, niż budować akcje, mogło się nawet wydawać, że problem Manchesteru z wykorzystaniem okazji do strzelenia gola wynikał też z tego, że te okazje tak łatwo przychodziły.