Z futbolem było tego wieczoru bardzo źle. Może wielbiciele Tarantino ten półfinał Ligi Mistrzów oglądali z przyjemnością: było na Santiago Bernabeu sporo przeszarżowanego aktorstwa, brutalności wziętej w cudzysłów, jedno duże mordobicie, nie najgorsze dialogi, zwłaszcza wtedy, gdy Jose Mourinho z przekąsem gratulował sędziom i gdy potem na konferencji, spoglądając w górę, pytał co chwila: „Dlaczego? Dlaczego ciągle im pomagają? Dlaczego Barcelona musi wygrywać?". Odpowiedział mu Gerard Pique: – Jeśli się bawisz ogniem, to się prędzej czy później poparzysz. A Real doszedł do granic przemocy.
To, co pokazali piłkarze Mourinho, „Marca" nazwała „futbolem jurajskim", „El Pais" – „rozklekotanym", a narzekania trenera na probarceloński spisek, który doprowadził do porażki 0:2, madrycka prasa wyśmiewa jako próbę napisania historii na nowo. „Jeśli jesteś trenerem podporządkowującym wszystko wynikowi, a wyniku nie ma, co robisz?" – pyta „Marca".
Ale pytań po tym meczu jest znacznie więcej. Przede wszystkim o sędziego Wolfganga Starka, który zmienił bieg spotkania, wyrzucając z boiska Pepe, choć starcie z Danim Alvesem na czerwoną kartkę nie zasługiwało. Nie wyrzucił za to Emmanuela Adebayora za próbę nokautu i Marcelo za wściekły atak na Pedro. Pozostają też pytania o Barcelonę. Czy drużyna, która ma zostać zapamiętana jako największa w historii, nie mogłaby sobie oszczędzić tego taniego teatru?
Pedro próbował na Santiago Bernabeu wymuszać faule slapstickowymi wygłupami. Sergio Busquets, gdziekolwiek go rywal trafi, zawsze łapie się za twarz. Dani Alves jest ideałem prawego obrońcy, takim, jakim kiedyś był na lewej obronie Roberto Carlos, ale niestety jest też nadpobudliwy, kłótliwy i udaje. Padł, zwijając się z bólu, po faulu Pepe, choć ten, jak widać w powtórkach, ledwo go musnął, a ozdrowiał tuż po zniesieniu z boiska i jeszcze krzyczał na noszowych, żeby się pospieszyli.
Leo Messi strzelił Realowi gola jak Maradona, ale wszyscy i tak mówią o faulach