Już pachnie krwią. Co wrażliwsi niech we wtorek o 20.45 zasłonią oczy. Mourinho będzie plądrował Camp Nou, urągał poczuciu przyzwoitości i mordował futbol. Tak jak to ma w zwyczaju.
Po pierwszym meczu półfinałowym z Barcą, przegranym przez Real 0:2, po długiej tyradzie trenera o spiskach i niedobrym sędziowaniu, mamy wreszcie jasność. Jest jeden winny tego, że najważniejszy mecz Europy zmienił się w gniot nie do oglądania i że hiszpańscy mistrzowie świata z obu drużyn co chwila skaczą sobie do oczu. Jose Mourinho, Hannibal Lecter futbolu, jak go nazwał jeden z komentatorów w Hiszpanii.
Lista zbrodni Hannibala jest długa. Każe swoim drużynom gardzić piłką, polować na nogi, wszystkich skłóca. UEFA zbierze się w piątek i wymierzy mu karę za obrażanie sędziów i Barcelony. A już we wtorek Mourinho zostanie ukarany najdotkliwiej, jak się da: odpadnie z Ligi Mistrzów na Camp Nou, na stadionie, na którym się kiedyś wychowywał na trenera, a potem się przeciw duchowi tego miejsca zwrócił.
Zrobił to, choć tu grają w piłkę i kibicują same anioły. Wprawdzie gdy przyjechał do Barcelony jako trener Chelsea, został opluty na lotnisku, gdy przybył z Interem, jego samochód otoczyli wygrażający mu kibice, a gdy świętował awans przegoniono go z boiska zraszaczami. Ale aniołom wybacza się więcej. Mourinho prowokował, to ma za swoje.
Żeby nie zapomniał, za co ta pokuta, UEFA wyznaczyła do prowadzenia rewanżu Francka de Bleeckere. Belga, który rok temu w półfinale na Camp Nou wyrzucił z boiska Thiago Mottę z Interu – prowadzonego przez Mourinho – bo dał się nabrać na teatr Sergio Busquetsa. Potem nie uznał też w kontrowersyjnych okolicznościach bramki dla Barcy, bo ten mecz go po prostu przerósł. Tak jak Wolfganga Starka przerósł półfinał sprzed tygodnia. Ale nieudolność sędziów i barcelońskie symulowanie muszą zejść na dalszy plan, teraz wyganiamy złego ducha z Mourinho.