Michał Kołodziejczyk z Bydgoszczy
Finał reklamowano jako mecz rozczarowanych, dla których te rozgrywki są jedyną szansą, by jesienią pokazać się w Europie. Lech to mistrz Polski, ale w ekstraklasie jest dopiero na dziesiątym miejscu, Legia wydała dziesięć milionów złotych na wzmocnienia, a przegrała już jedenaście spotkań w lidze i bije kolejne haniebne rekordy. Mecz w Bydgoszczy nie mógł zmazać plam z całego sezonu, mógł trochę poprawić humory i sprawić, że pieniądze zainwestowane w drużynę nie okażą się zmarnowane.
Puchar Polski zdobyła Legia, która źle grała w pierwszej połowie, dobrze w drugiej, a dogrywkę – tak jak rywale – poświęciła na czekanie na rzuty karne. Pudło z jedenastu metrów było tylko jedno, w pierwszej serii prosto w Wojciecha Skabę strzelił kapitan Lecha Bartosz Bosacki. Piłkarze Macieja Skorży byli bezbłędni, trafiali kolejno: Alejandro Cabral, Marcin Komorowski, Ivica Vrdoljak, Jakub Rzeźniczak i Jakub Wawrzyniak.
Jose Mari Bakero i Maciej Skorża ostrzegali, że w tak ważnym spotkaniu nie będzie miejsca na piękny futbol. Słowa dotrzymali, przez większość spotkania na boisku nie działo się nic wielkiego, ale gole były wyjątkowej urody.
W pierwszej połowie, w której Lech zdecydowanie przeważał, pięknie z ponad 30 m strzelił Dmitrije Injać. Po przerwie odpowiedział mu Manu – po jego uderzeniu piłka odbiła się jeszcze od Grzegorza Wojtkowiaka i przelobowała Krzysztofa Kotorowskiego. Manu mógł rozstrzygnąć mecz jeszcze pod koniec regulaminowego czasu, ale przegrał pojedynek z bramkarzem. Lech też miał pecha: w ostatniej akcji przed dogrywką Jacek Kiełb trafił w poprzeczkę.