Tak głośnego konfliktu między klubem a kibicami jak w Warszawie nie było nigdzie indziej w Polsce. Od lata 2007 do lata 2010 roku na trybunach przy Łazienkowskiej było albo zupełnie cicho, albo chamsko i złośliwie.
Latem 2007 roku kibice zdemolowali stadion podczas wyjazdowego meczu z Vetrą Wilno, który ostatecznie zakończył się walkowerem, a Legię wykluczono z europejskich pucharów na rok. W Polsce zdjęcia walk kibiców z litewską policją, szarżujących oddziałów konnych i latających krzesełek znowu wzbudziły dyskusję o chuliganach.
Wtedy zaczęła się wojna. W klubie padło hasło: idziemy na całość, zero tolerancji dla bandytów. W wymianie publiczności miał pomóc budowany właśnie nowy stadion. Zapatrzeni w zachodnie standardy właściciele klubu – koncern ITI – zatrudnili na kierowniczych stanowiskach fachowców w swoich branżach, chociaż niekoniecznie związanych ze sportem.
Legia miała zostać zapakowana w błyszczący papierek i sprzedana jako towar luksusowy. Okazało się jednak, że klubu nie da się prowadzić jak korporacji. Żeby wymienić kibica, nie wystarczyło wprowadzić bariery ekonomicznej.
Na stronie zyleta.info użytkownik Łukasz pisze, na czym polegają różnice w pojmowaniu klubu przez kierownictwo i kibiców: "Po słynnym Wilnie obserwujemy dwie Legie. Niczym dwie Polski po 10 kwietnia. Nasza Legia – Legia fanatyków z żylety jest niczym filmy "Mgła" oraz "Krzyż" – przekazywana w drugim obiegu. Zakazana, wyklęta, uważana za wcielenie wszelkiego zła. Ich Legia chce być na siłę europejska, mimo że niesie to ze sobą masę obłudy i złych priorytetów. Nasza Legia bywa niegrzeczna, lecz jest prawdziwa, nie jest zlepkiem pseudomarketingu i PR-u".