Druga część tego meczu odbędzie się w czwartek, też w Warszawie. Będzie ważniejsza, bo zagramy z Francją w niemal pełnym składzie, a nie z Argentyną, którą w takim zestawieniu Diego Maradona nazwał żartem.
Ale i to wczorajsze zwycięstwo było bardzo ważne dla drużyny, która do mistrzostw Europy na własnych stadionach przygotowuje się w atmosferze drwin. W piłkarzy Franciszka Smudy mało kto wierzy, a samego trenera przed tym spotkaniem media i kibice posadzili na beczce z prochem. Grożąc: jak nie wygrasz, to wybuchnie.
Stadion Legii świecił pustkami, przez większość meczu było cicho. Żadnej presji, nerwów. Atmosfera jak na pikiniku. Argentyńczycy przylecieli do Polski w zestawieniu egzotycznym, niby z zawodnikami z dobrych klubów, ale jednak bez doświadczenia, zgrania i większych szans na regularną grę w pierwszej drużynie. Na zaczynający się 1 lipca turniej Copa America z drużyny, którą widzieliśmy w Warszawie, powołanie dostało dwóch zawodników: Pablo Zabaleta i Ezequiel Garay, który całe spotkanie przesiedział na ławce rezerwowych.
Borussia po polsku
Polakom i Smudzie nie mogło przytrafić się nic gorszego. Teraz, gdy wygrali z Argentyną, wszyscy powiedzą, że pokonali głębokie rezerwy. I tylko jednym golem, a Nigeria potrafiła kilka dni temu trzema. Jeśliby przegrali, nikt nie wspomniałby, że to byli jednak zdolni piłkarze z klubów lepszych niż te, w których grają nasi piłkarze.
Smuda wiedział, że gra o przetrwanie. Do tej pory zaklinał rzeczywistość, powtarzając, że ma poparcie najważniejszych ludzi w PZPN. Ostatnio zaczął przyznawać znajomym: „Jak chcą mnie zwolnić, to mnie zwolnią". Piłkarze podczas zgrupowania w Sulejówku mówili, że obronią trenera na boisku, twierdzili, że jakiekolwiek zmiany na rok przed Euro 2012 nie mają sensu.