Polskie wyrzuty sumienia nazywają się: BATE, Apoel, Viktoria Pilzno. Żaden nie jest bogatszy od Wisły Kraków. W Pilznie budżet mistrza Polski wystarczyłby na trzy sezony, ale to właśnie Czesi, drużyna z małego miasta, bez gwiazd, jest w LM.
Sukces Viktorii można jeszcze zbyć lekceważeniem: zaraz się rozpadną, jak wcześniej Petrżalka czy Żylina. Ale Apoel i BATE to już inne przypadki: lokalne potęgi, wznoszone za pieniądze UEFA, z premii za kolejne awanse.
BATE debiutowało w LM trzy lata temu, a między awansem ówczesnym i obecnym były dobre występy w Lidze Europejskiej. Punktów rankingowych wystarczyło, by być losowanym z trzeciego koszyka. Teraz Białorusini, klub, do którego dyrektorzy sportowi z Polski jeżdżą na zakupy, zagra w grupie z Barceloną i Milanem. A szansę na zdobycie premii za punkty będzie miał w meczach z Viktorią. Apoel, wracający do LM po roku przerwy, trafił do najmniej medialnej grupy, z Porto, Szachtarem i Zenitem.
Wiśle zostaje czekanie razem z Legią na dzisiejsze losowanie Ligi Europejskiej. Ale Polaków i tak będzie w Lidze Mistrzów najwięcej od sezonu 1996 – 1997, gdy awansował Widzew. I nie będzie to tylko liga polskich bramkarzy, choć Wojciech Szczęsny już zdążył zostać bohaterem Arsenalu. Przepchnął go do Ligi Mistrzów, broniąc rzut karny w ważnym momencie rewanżu z Udinese. Jego zmiennikiem będzie Łukasz Fabiański. W Genku ma szansę bronić Grzegorz Sandomierski i jeśli ją wykorzysta, zagra przeciw Chelsea i Valencii.
Ale będzie też tej jesieni w LM wielu polskich piłkarzy z pola, połowa reprezentacji. I to wielu w znaczących rolach. Nasz podbój Europy jest nieśmiały, po cichu, bez własnego klubu, ale jednak z roku na rok coraz bardziej udany.