Wisła pojechała do Holandii bez kontuzjowanych Maora Meliksona, Patryka Małeckiego i Cwetana Genkowa. Ta trójka na początku sezonu odpowiadała za tworzenie akcji. W Enschede wszystko co złe działo się jednak w obronie.
Trener gospodarzy Co Adriaanse być może wiedział o tym, że Michael Lamey i Kew Jaliens najlepsze lata mają za sobą i potrafił to wykorzystać. Twente rozpoczęło mecz z czterema napastnikami i nie minęły trzy minuty, a Sergeiowi Pareice dwa razy skoczyło ciśnienie.
Im dalej od własnej bramki, tym było lepiej. Tomas Jirsak udawał Meliksona, Ivica Iliev Małeckiego, a Dudu Biton od Genkowa był nawet lepszy i w 9. minucie dał drużynie Roberta Maaskanta prowadzenie.
Holender, w ojczyźnie nazywany księciem, chyba zaczynał wierzyć w cuda. Tym bardziej że Pareiko bronił tak skutecznie, jak do tej pory potrafił tylko w Polsce. Bramkarza Wisły dwukrotnie uratowała też poprzeczka, ale nie jest winny żadnego z czterech goli dla Twente. Do przerwy trafiali Luuk de Jong i Marko Janko, po przerwie – znowu Janko i Willem Janssen.
– Przegraliśmy z lepszą drużyną, ale wiem, że stać nas na inną grę. Byłem zły za sposób, w jaki straciliśmy dwa pierwsze gole. Wynik jest rozczarowaniem – mówił Maaskant. Po dwóch meczach grupowych Wisła jest bez punktów.