Jose Mourinho ma na sobotni wieczór prosty plan: zagrać brzydko, ale zachowywać się ładnie. Jak opisuje „El Pais", trener od tygodni sączył piłkarzom do uszu, że to żaden wstyd bronić się na Santiago Bernabeu, że walka z Barceloną o posiadanie piłki będzie zgubna, lepiej pozwolić im się wyszaleć, niż przejmować inicjatywę.
Real ma zdusić własną dumę, zapomnieć, czego oczekują trybuny na Santiago. Najważniejsze to nie przegrać. I panować nad emocjami. Koniec z pretensjami do sędziego, ma być traktowany jak powietrze. Ten mecz nie może się wymknąć spod kontroli. Zamiast Mesuta Oezila lub Kaki, przyjaciół piłki, Mourinho woli wystawić Lassanę Diarrę, by biegając w środku boiska razem z Samim Khedirą i Xabim Alonso, tworzył system wczesnego powstrzymywania. Tym ważniejszy, że z powodu kontuzji nie zagra Ricardo Carvalho.
Już dawno Real nie miał tylu powodów, by zagrać z Barceloną ryzykownie, podnieść przyłbicę. Gospodarze wygrali 15 ostatnich meczów z rzędu (w lidze i Lidze Mistrzów), nie stracili jeszcze u siebie punktu, a Barcelona traci je na wyjeździe często. Jej ligowe statystyki z tej jesieni to kuriozum: u siebie strzeliła 39 goli, nie dając sobie strzelić żadnego. Na wyjeździe zdobyła tylko osiem i straciła siedem. Leo Messi strzelił już 17 bramek, ale tylko jedną poza Camp Nou. Cristiano Ronaldo też ma 17 goli, ale aż osiem zebrał na obcych boiskach i jest dobrym symbolem Realu zwyciężającego ostatnio z podobną łatwością u siebie i na wyjeździe.
Real ma w tabeli trzy punkty przewagi, będzie miał zapewne sześć, gdy rozegra zaległy mecz. I właśnie dlatego trener nie chce ryzykować. Ta przewaga mu wystarcza. Oczywiście, jak będzie szansa powiększyć dystans, trzeba ją wykorzystać. Ale nic na siłę. To będzie ósme Gran Derbi, od kiedy Mourinho półtora roku temu został trenerem Realu. Wygrał tylko jeden mecz, ten najmniej istotny, w finale Pucharu Króla. Przegrał wszystkie najważniejsze.
A stracił w nich dużo więcej niż punkty, bo kolejne mecze z Barceloną wyciągały z niego wszystko co najgorsze. Aż zaczął być uważany za trenerskiego potwora, przed którym trzeba chronić futbol i ukrywać dzieci: wyżywa się na sędziach, nie umie przyznać do błędu, atakuje rywali słowami, a ostatnio poszedł jeszcze o krok dalej i wsadził palec w oko asystentowi Pepa Guardioli Tito Vilanovie.