Oglądamy ich mecze coraz chętniej, choć coraz lepiej wiemy, czego się spodziewać. Ciągle się kończą tak samo, a my sobie przed kolejnymi wmawiamy, że tym razem już na pewno będzie inaczej. Bo Real ma świetną serię, bo Barcelona zaczęła słabnąć na wyjazdach, bo Jose Mourinho następnego upokorzenia nie zniesie. I tak dalej.
Przychodzi mecz i Barcelona wszystkie te teorie ośmiesza. Real wygrał 15 meczów z rzędu? Nie stracił u siebie jeszcze punktu w tym sezonie? Nie szkodzi, z Barceloną straci wszystkie. Real jest mistrzem kontrataku? To Barcelona mu pokaże, że jest w kontrach jeszcze lepsza. Tak strzeliła gola na 3:1, gdy po przejęciu piłki Dani Alves dośrodkował, a Cesc Fabregas wyprzedził Pepe i głową pokonał Ikera Casillasa. To się stało w 66. minucie i wtedy skończył się mecz. Real się słaniał, a Barcelona nie miała serca bić dalej. Swoje już zrobiła, teraz może lecieć do Japonii, wypełnić ten śmieszny obowiązek, który FIFA nazwała klubowymi mistrzostwami świata. Zostawia w domu porządek. Zrównała się z Realem punktami, rywal ma wprawdzie mecz zaległy i zapewne go wygra, ale wahadło znów jest teraz wychylone w stronę Barcy.
Wszystkie żywioły Iniesty
Real jak zwykle będzie dociekał, co by było gdyby: przecież lepiej zaczął mecz, strzelając gola już w pierwszej minucie, Barcelona wyrównała, gdy nikt się tego nie spodziewał, drugiego gola strzeliła po rykoszecie, a trzeciego chwilę po tym, jak stuprocentową sytuację zmarnował Cristiano Ronaldo. Ale wątpliwości, kto był lepszy, nikt nie będzie miał. Pep Guardiola znów przechytrzył Mourinho, przesuwając podczas pierwszej połowy Daniego Alvesa z obrony do pomocy i odmieniając w ten sposób mecz. Znów genialny był Andres Iniesta, tym razem nawet bardziej genialny bez piłki niż z piłką. Ustawiał się w obronie tak, jakby przeszkadzanie to był jego najważniejszy żywioł. Jose Samano z „El Pais" napisał, że jego występ w drugiej połowie to dzieło zasługujące na miejsce w muzeum Prado. Nieprawdopodobne, ale Iniesta jest z każdym sezonem coraz lepszy. A Cristiano Ronaldo niestety stoi w miejscu. Znów się speszył, że jest na jednym boisku z Leo Messim i zmarnował dwie doskonałe sytuacje. W pierwszej połowie, gdy strzelił w trybuny, i we wspomnianej sytuacji tuż przed golem Fabregasa, gdy uderzał piłkę głową z kilku metrów, ale znów źle.
Ta pierwsza okazja Ronaldo była szansą dla Realu na prowadzenie 2:0. Gola na 1:0 gospodarze dostali w prezencie od Victora Valdesa, już po 20 sekundach. Bramkarz Barcelony pomylił się podając piłkę, przejął ją Angel di Maria, trafiła do Mesuta Oezila, a po jego strzale poleciała rykoszetem do Karima Benzemy i Francuz trafił z bliska. Przez następne minuty mistrzowie z Barcelony byli stłamszeni. Rwały im się akcje, podania wypadały za linię, trudno było ich rozpoznać, choć oczywiście Messi i tak szansę na wyrównanie miał. Zatrzymał go dopiero Casillas w sytuacji sam na sam. Ale w 30. minucie już nie miał szans. Messi skończył rajd podaniem do Alexisa Sancheza, do tej pory zajętego głównie odgrywaniem melodramatów przed sędzią. Chilijczyk strzelił obok Casillasa.
Anielski Mourinho
Pierwsza połowa była niesamowita, obie drużyny rozgrywały akcje w tak wściekłym tempie, że czasami przerastało ich utrzymanie piłki. Real był w tym czasie znakomity. A po przerwie się rozpłynął. Xavi strzałem z woleja zdobył w 53. minucie gola na 2:1, można go też zapisać Marcelo, który chciał wybijać piłkę, ale źle trafił i zaskoczył Casillasa. Piłka skozłowała, odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Po tej sytuacji będzie jeszcze szansa Cristiano Ronaldo, potem gol Fabregasa, ale już w tej 53. minucie było jasne, że Barca weźmie wszystko. – To nas złamało, gole po takich karambolach tak działają – przyznał po meczu Iker Casillas.