Znów się daliśmy nabrać. Uwierzyliśmy, że tym razem musi być inaczej: bo Real miał świetną serię, bo Barcelona zaczęła słabnąć na wyjazdach, bo Jose Mourinho następnego upokorzenia nie zniesie, i tak dalej. A Barca wszystkie te teorie ośmieszyła. Przyjechała do rywala, który wygrał 15 meczów z rzędu i u siebie pokonał każdego. Straciła gola już w pierwszej minucie, przez długi czas nie potrafiła sklecić żadnej akcji. Odjechała zwycięska.
Zostawiła Real rozbity, nawet w kontratakach okazała się lepsza od niego: tak strzeliła gola na 3:1, gdy po przejęciu piłki Dani Alves dośrodkował, a Cesc Fabregas wyprzedził Pepe i pokonał Ikera Casillasa. Dla Mourinho to już trzecia porażka z Barceloną na Santiago Bernabeu. Pracuje tu półtora roku, a Real wciąż jest drużyną niedokończoną. Na co dzień tego nie widać, tylko gdy trzeba grać z Barcą. Wtedy armia generała Jose zaczyna robić rzeczy dziwne. Przestaje wierzyć, że dowódca ma niezawodny plan, waha się, nagle zmienia szyk. Tak nie było w ważnych meczach Porto, Chelsea, czy Interu, gdy trenował je Mourinho.
Piłkarze Realu mówią, że to trener po 0:5 w swoich pierwszych Gran Derbi, rok temu, już nigdy nie był taki sam. Ale oni też nie są tacy sami, przynajmniej niektórzy. Idą za nim w ogień, bo muszą – on ma w klubie władzę absolutną. Piłkarze Barcelony idą za Pepem Guardiolą bo chcą. Zlatan Ibrahimović drwił z nich, że są jak sekta, ale to naprawdę działa. W takie wieczory jak sobotni Barcelona do końca wierzy, że nie stanie jej się krzywda. A Real przeczuwa klęskę, nawet gdy prowadzi.
W sobotę, jak napisał madrycki „As", znów wygrał futbol i znów przegrały obsesje. „Strach tylko bierze, że ta godna porażka znów nas cofnie do epoki kamienia łupanego i przed następnym starciem z Barcą Pepe wróci do pomocy" – pisze komentator gazety. Bo w sobotę Mourinho zaryzykował i wystawił Mesuta Oezila. Ale nie doczekał się nagrody, choć do pewnego momentu wszystko układało się znakomicie.
Cristiano się speszył
Real dostał gola na 1:0 w prezencie już po 20 sekundach. Victor Valdes zamiast do swoich obrońców podał do Angela di Marii. Sergio Busquets dwa razy próbował wybić piłkę, ale od di Marii trafiła do Mesuta Oezila, a po jego strzale do Karima Benzemy, który z bliska zdobył bramkę. Przez następne minuty mistrzowie z Barcelony byli stłamszeni narzuconym przez Real tempem. Rwały im się akcje, podania wypadały za linię, choć oczywiście Leo Messi i tak szansę na wyrównanie miał. Zatrzymał go Iker Casillas w sytuacji sam na sam. Ale w 30. minucie już nie miał szans. Messi skończył rajd podaniem do Alexisa Sancheza, Chilijczyk strzelił obok Casillasa.