Dobrze się dobrali: Orest Lenczyk, o którym mówią, że dobry trener, ale sukcesów nie ma. I jego drużyna, z której Franciszek Smuda nie weźmie na Euro żadnego piłkarza. Nie byli liderami od lutego, ale wrócili na prowadzenie tuż przed końcowym gongiem.
Przetrwali wiosną wszystkie możliwe plagi i są o jeden mecz od mistrzostwa. Wytrzymali presję w przedostatniej kolejce i wygrali, a Lechia ośmieszyła ambicje Legii, pokonała ją 1:0 i zepchnęła na czwarte miejsce w tabeli. A sama zapewniła sobie utrzymanie. W sprawie spadku wszystko jest już jasne: wczoraj do Cracovii dołączył ŁKS. Ale na mistrzostwo szansę wciąż mają aż cztery drużyny. Tyle że Legia, trzy punkty za liderem, już szanse teoretyczne.
Tylko Śląsk grał wczoraj ze spokojem mistrza, prowadził z Jagiellonią już do przerwy 2:0. Legia w tym czasie przegrywała w Gdańsku z Lechią 0:1 po golu z rzutu wolnego Jakuba Wilka. Ruch do przerwy nie był w stanie stworzyć sobie dobrej sytuacji w meczu ze zdegradowaną Cracovią. Lech nie umiał znaleźć sposobu na Podbeskidzie. A Korona przegrywała 0:2 z Widzewem po dwóch podobnych kontratakach i dwóch golach Mehdiego ben Dhifallaha.
W drugiej połowie ocknęły się z tej niemocy Ruch i Lech. Ruch strzelił dwa gole Cracovii i przed ostatnią kolejką jest punkt za Śląskiem. Artjom Rudniew, król strzelców żegnający się już z Poznaniem, wreszcie złamał opór Podbeskidzia, ale dopiero z rzutu karnego, wcześniej w doskonałej sytuacji strzelił nad poprzeczką. Lech jest dwa punkty za Śląskiem. Ale najważniejsze dla nowego lidera się nie zmieniło: Legia przegrała w Gdańsku, sędzia w drugiej połowie słusznie nie uznał gola Ismaela Blanco, Danijel Ljuboja był na spalonym.
W niedzielę o 17 Śląsk będzie miał wszystko w swoich rękach. Gra z Wisłą w Krakowie, nie mogło być bardziej symbolicznie. Nowy mistrz może świętować na boisku mistrza ustępującego – i zupełnie pobitego, Wisła po wczorajszej porażce w Zabrzu już na pewno nie zagra w europejskich pucharach.