Cuda z odzysku

Jutro w Lidze Mistrzów Bayern Monachium – Chelsea Londyn. Dawno nie było finału z trenerami zapchajdziurami po obu stronach

Aktualizacja: 18.05.2012 03:04 Publikacja: 18.05.2012 03:03

Cuda z odzysku

Foto: ROL

Przyzwyczailiśmy się, że takie mecze są tylko dla trenerskich sław budzących podziw albo strach. Dla urodzonych zwycięzców, wielkich mówców. W ostatnich latach między Guardiolów, Mourinhów, Fergusonów, van Gaalów i Ancelottich wmieszał się w finale LM tylko jeden zwyczajny Avram Grant.

A w sobotę w Monachium (20.45, Polsat i nSport) takich zwyczajnych niezwyczajnych będzie dwóch. Roberto di Matteo, tymczasowy trener Chelsea, który prowadził wcześniej tylko trzecioligowy Milton Keynes Dons, i skromny West Bromwich Albion w Premier League, rok temu był na bezrobociu, a sezon zaczynał jako asystent Portugalczyka Andre Villasa Boasa. I Jupp Heynckes – trenerski paradoks.

Heynckes, świetny piłkarz, mistrz świata i Europy, jako trener dwa razy prowadził Bayern do mistrzostwa, wygrał Ligę Mistrzów z Realem w 1997 r., tylko Otto Rehhagel ma za sobą więcej meczów Bundesligi niż on. Ale rzadko był naprawdę doceniany, bywał bez pracy. W Niemczech nazywają go „Osram-Heynckes", bo jednemu z piłkarzy skojarzyło się, że w stresie trener robi się na twarzy czerwony jak żarówka Osram w pewnej reklamie.

Trener Christoph Daum zarzucił kiedyś Heynckesowi, że jest nudniejszy niż mapa pogody. Ale on urazy długo nie chowa. Ani do piłkarzy, którzy mu wchodzili na głowę w Realu, ani do szefów klubu, którzy go zwolnili tydzień po zdobyciu Pucharu Europy (nigdy nie zapomnieli, że przyszedł jako trener drugiego wyboru, tylko dlatego, że odmówił Ottmar Hitzfeld). Ani do Bayernu, gdzie go przed dymisją w 1991 r. nie obroniły mistrzowskie tytuły z 1989 i 1990 i przyjaźń z ówczesnym menedżerem klubu, dziś prezesem Uli Hoenessem.

Hoeness zawsze tej decyzji żałował i wiosną 2009 r. wyciągnął Heynckesa z zapomnienia, prosząc, by na finiszu sezonu uratował, co się da, z bałaganu po Juergenie Klinsmannie. A trener nie odmówił, choć wiedział, że ma tylko zrobić swoje i odejść, bo już zmierzał do Monachium Louis van Gaal. Dwa lata później, gdy Holender został zwolniony, Heynckesa zaproszono, by znów uspokoił rozchybotaną łódź, tym razem zostając na dłużej.

Rewolucjonista Klinsmann zbudował Bayernowi nowy ośrodek treningowy, porozstawiał tam posągi Buddy, przywiózł armię pomocników, robił warsztaty kulinarne dla żon piłkarzy i tylko do treningów i taktyki jakoś, jak opisuje w swojej książce kapitan Philipp Lahm, nie miał serca. Nie zdobył z Bayernem niczego. Van Gaal, tyran pięknego futbolu, zjechał do Monachium z nadajnikami GPS dla piłkarzy, krzyczał do nich: „Jestem bogiem", ściągał przed nimi spodnie, gdyby wątpili, że ma cojones. Wygrał z Bayernem niemal wszystko: mistrzostwo, puchar, był w finale Ligi Mistrzów, gdzie przegrał z Interem. Ale z Holendrem wytrzymać trudno i w drugim sezonie już wszystko się posypało.

– Jako trener – rewelacja. W relacjach z ludźmi – katastrofa – mówił o nim Hoeness. I wezwał Heynckesa, by dał drużynie zdrowy rozsądek, którego brakowało za Klinsmanna, i serce, którego brakowało za van Gaala. – Klinsmannowi kupiliśmy komputery za tysiące euro, bo musiał taktykę wyjaśniać w PowerPoincie. A Heynckes potrzebuje do tego pięciu pisaków i tablicy. Z nim wygrywamy za 12,50 euro – opowiada Hoeness. Sezon w Niemczech wprawdzie żadnych powodów do pochwał nie dał, ale wygranie Ligi Mistrzów zmaże winy.

Di Matteo, były piłkarz Chelsea i reprezentant Włoch, ale urodzony w Szwajcarii, niedaleko granicy z Niemcami (trzy lata grał w FC Schaffhausen z trenerem Niemców Joachimem Loewem), do szatni Chelsea wniósł przede wszystkim zgodę. Zawarł pakt o nieagresji z senatorami, jak się na Stamford Bridge nazywa starszyznę drużyny. Starszyzna była skłócona z Villasem Boasem, bo ten odmładzał zespół. A di Matteo popłynął z prądem i na razie jako trener z odzysku czyni cuda.

Przeszedł w Lidze Mistrzów Napoli (przejął drużynę po pierwszym, przegranym meczu), Benficę i Barcelonę, zdobył Puchar Anglii. Tylko w Premier League Chelsea skończyła tak nisko, że musi wygrać LM, by wystąpić w następnej. Ale nawet jeśli wygra, di Matteo pewny przedłużenia kontraktu być nie może, bo Roman Abramowicz chciałby jednak kogoś z wielkim nazwiskiem. Taki już los tymczasowych.

Przyzwyczailiśmy się, że takie mecze są tylko dla trenerskich sław budzących podziw albo strach. Dla urodzonych zwycięzców, wielkich mówców. W ostatnich latach między Guardiolów, Mourinhów, Fergusonów, van Gaalów i Ancelottich wmieszał się w finale LM tylko jeden zwyczajny Avram Grant.

A w sobotę w Monachium (20.45, Polsat i nSport) takich zwyczajnych niezwyczajnych będzie dwóch. Roberto di Matteo, tymczasowy trener Chelsea, który prowadził wcześniej tylko trzecioligowy Milton Keynes Dons, i skromny West Bromwich Albion w Premier League, rok temu był na bezrobociu, a sezon zaczynał jako asystent Portugalczyka Andre Villasa Boasa. I Jupp Heynckes – trenerski paradoks.

Heynckes, świetny piłkarz, mistrz świata i Europy, jako trener dwa razy prowadził Bayern do mistrzostwa, wygrał Ligę Mistrzów z Realem w 1997 r., tylko Otto Rehhagel ma za sobą więcej meczów Bundesligi niż on. Ale rzadko był naprawdę doceniany, bywał bez pracy. W Niemczech nazywają go „Osram-Heynckes", bo jednemu z piłkarzy skojarzyło się, że w stresie trener robi się na twarzy czerwony jak żarówka Osram w pewnej reklamie.

Trener Christoph Daum zarzucił kiedyś Heynckesowi, że jest nudniejszy niż mapa pogody. Ale on urazy długo nie chowa. Ani do piłkarzy, którzy mu wchodzili na głowę w Realu, ani do szefów klubu, którzy go zwolnili tydzień po zdobyciu Pucharu Europy (nigdy nie zapomnieli, że przyszedł jako trener drugiego wyboru, tylko dlatego, że odmówił Ottmar Hitzfeld). Ani do Bayernu, gdzie go przed dymisją w 1991 r. nie obroniły mistrzowskie tytuły z 1989 i 1990 i przyjaźń z ówczesnym menedżerem klubu, dziś prezesem Uli Hoenessem.

Piłka nożna
Bundesliga. Hit w Leverkusen na remis, Bayern krok bliżej odzyskania tytułu
Piłka nożna
W Korei Północnej reżim zakazuje transmisji meczów trzech klubów Premier League
Piłka nożna
Liga Konferencji. Solidna zaliczka Jagiellonii Białystok
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Harry Kane poszedł w ślady Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Manchester City - Real Madryt. Widowisko w Lidze Mistrzów, Vinicius Junior ukradł wieczór