Prezes Realu Florentino Perez zaznaczył sobie ponoć tę datę w kalendarzu na czerwono: środa 29 sierpnia, rewanż o Superpuchar Hiszpanii na Santiago Bernabeu. Perez postawił trenerowi Jose Mourinho sprawę jasno: nieważne, że to dopiero początek sezonu, Real ma zrobić wszystko, żeby Barca na jego stadionie tego trofeum nie zdobyła.
Dziś pierwszy mecz, w Barcelonie. To będzie próba ognia dla nowego trenera Barcy Tito Vilanovy, ale złośliwi powiedzą, że on taką próbę miał już rok temu, jeszcze jako asystent Pepa Guardioli, gdy wściekły na niego Mourinho wsadził mu palec w oko. Chodziło o zamieszanie pod koniec meczu (wtedy rewanż rozgrywano na Camp Nou), gdy po brutalnym faulu Marcelo wszyscy bili się ze wszystkimi, a sędzia nie nadążał z pokazywaniem czerwonych kartek. Mourinho uznał, że Vilanova prowokuje i wymierzył karę.
Dziś wiemy już, że w serialu pod tytułem Gran Derbi to był odcinek przełomowy. Bo ostatni raz Real pozwolił, by Barcelona zdobyła jakieś trofeum jego kosztem i ostatni raz oglądaliśmy w meczu tych drużyn aż taki pokaz podwórkowego chamstwa, ze wszystkimi dobrze znanymi składnikami: szaleństwa Pepe, pogardliwe spojrzenia Mourinho, symulanctwo piłkarzy Barcelony. Po tej burzy powietrze oczyściło się na tyle, że następne Grand Derbi można już było oglądać bez zażenowania.
Mourinho zawsze świerzbią palce, gdy ma naprzeciw siebie Barcelonę, zwłaszcza na Camp Nou. Ale dziś nie wyjdzie tam jako frustrat, tylko jako ten, który cztery miesiące temu wygrał na tym stadionie mecz decydujący o mistrzostwie Hiszpanii i zrobił to z klasą.
To raczej Barcelona ma teraz coś do udowodnienia: czy szybko odzyska tron, czy Vilanova będzie w stanie dorównać Guardioli, czy też nastaje na dłużej czas Realu.