Czwartek, Northampton. Impreza charytatywna, około 500 ludzi na widowni. Witany owacyjnie Gascoigne wchodzi do sali, siada na kanapie i zaczyna odpowiadać na pytania. Robi to jednak z trudem, chaotycznie, nie szczędzi przekleństw, ręce trzęsą mu się tak, że ma kłopoty z utrzymaniem mikrofonu.
– Nie potrafię żyć bez alkoholu – przyznaje. – Wiem, że powinienem przestać pić, ale nie umiem tego zrobić – tłumaczy, a potem zaczyna płakać. Jest w fatalnym stanie, bo tydzień wcześniej na jego oczach zmarł kolega z kliniki, w której obaj się leczyli. Przyjaciele „Gazzy" boją się, że spotka go podobny los, że mieszanka alkoholu i narkotyków w końcu go zabije. – Obawiam się, że jest już za późno, by mu pomóc – mówi były kolega z angielskiej reprezentacji Gary Lineker.
– Jego życie jest stale w niebezpieczeństwie. Ale przysięgam, że przez ostatnie dwa lata nie widziałem go pijanego. Coś się z nim stało od świąt – opowiada agent Gascoigne'a Terry Baker, który próbował odwołać występ „Gazzy". – Paul nie chciał zawieść ludzi, którzy przyszli, by go zobaczyć. Poza tym on potrzebuje takich spotkań, musi pracować – wyjaśniał.
Gascoigne, artysta i klaun futbolu, uczestnik mistrzostw świata (1990) i Europy (1996), po zakończeniu w 2005 roku kariery, popadł w długi i depresję. Występował w programach telewizyjnych, próbował dorobić jako trener, ale z klubu Kettering Town zwolniono go po miesiącu, gdy po meczu właściciel wyczuł od niego alkohol. – Wypiłem tylko podwójne brandy, a nie cztery butelki whisky, jak miałem kiedyś w zwyczaju – tłumaczył się Gascoigne.
Staczać zaczął się już w 1998 roku. Został wyrzucony z kadry, pijany pobił żonę, po rozwodzie pierwszy raz trafił do kliniki psychiatrycznej, ale kolejne terapie przynosiły efekty tylko na chwilę. W 2008 roku próbował popełnić samobójstwo, chciał utopić się w hotelowej wannie w Liverpoolu. – Czułem, jak powoli odpływam. Sześciu policjantów wyciągało mnie już prawie martwego – wspominał w wywiadzie z dziennikiem „Sun".