Barcelona być może jest najlepszą drużyną wszech czasów. Nie obecna, ale ta, którą dowodził Pep Guardiola. W obecnym sezonie piłkarze z Camp Nou nie płyną już z prądem, ale walczą z nieprzychylnymi wiatrami i co jakiś czas muszą udowadniać, że pogłoski o ich zmierzchu są przedwczesne.
Charakter Barcelony to słynne DNA, o którym tak głośno było w okresie największej świetności, poddawane jest regularnym testom. Blisko zwycięstwa był odradzający się Milan, który w 1/8 finału Ligi Mistrzów wygrał na własnym boisku 2:0 i ze spokojem czekał na rewanż. Wtedy za odprawę przed meczem wzięli się sami piłkarze. Andres Iniesta, Xavi i Leo Messi postanowili udowodnić, że są jeszcze w stanie czarować i zaczarowali tak, że po zwycięstwie 4:0 w Barcelonie włoskie media znowu pisały o drużynie kosmitów, z którymi zwyczajni ludzie nie potrafią sobie poradzić.
Zespół prowadził wtedy Jordi Roura, który na ławce rezerwowych głównie siedział i milczał. Zastępował leczącego w Nowym Jorku nowotwór ślinianki przyusznej pierwszego trenera Tito Vilanovę. Piłkarze grali dla Vilanovy, po każdym zwycięstwie mówili, że jemu je dedykują, ale trener wrócił już do Barcelony, a gra drużyny nadal pozostawia wiele do życzenia. Zespół stał się tak zależny od Messiego, jak nigdy wcześniej. W poprzednich sezonach mówiono, że kolejne rekordy Argentyńczyka nie byłyby możliwe bez genialnych pomocników, teraz widać, że genialni pomocnicy na nic by się nie przydali bez Messiego. Kiedy po pierwszym, zremisowanym 2:2 ćwierćfinale Ligi Mistrzów z PSG, Katalonia szykowała się na rewanż, nikt nie pytał o taktykę czy pomysł na francuskich nuworyszy, wszyscy martwili się o zdrowie Messiego, który w Paryżu na drugą połowę z powodu kontuzji już nie wyszedł.
Barcelona w rewanżu przegrywała 0:1, na boisku musiał pojawić się boski Leo i jedną akcją dał Katalończykom awans. Ale z czterech ostatnich meczów w Lidze Mistrzów – dodajmy, że to faza pucharowa – Barcelona wygrała tylko jeden.
Do tej pory zespół był jak wielka rodzina. Wszystkie brudy zamiatano pod dywan, a kibice wierzyli, że Qatar Foundation rzeczywiście jest organizacją charytatywną, która nic nie płaci za możliwość reklamowania się na nietykalnych dotąd koszulkach, a piłkarze nie widzą świata poza swoją drużyną muszkieterów, w której jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego.