Problem znany jest od dawna, ale trzeba go rozwiązać do 15 maja, kiedy upływa termin wypełnienia warunków licencyjnych dla klubów ekstraklasy. Wydaje się to mało prawdopodobne.
Ireneusz Król latem wykupił Polonię od Józefa Wojciechowskiego. Myślał naiwnie, że na jej licencji wprowadzi do ekstraklasy GKS Katowice. Kibice tego klubu wybili mu pomysł z głowy, organizując pod domem manifestację. Król się przestraszył i zostawił Polonię w stolicy.
Kupił klub podobno za 5 mln złotych, ponieważ Józef Wojciechowski nie chciał dalej topić pieniędzy. On wydał na Polonię około stu milionów (w rozmowie z „Rz" stwierdził: „nie potwierdzam, nie zaprzeczam"), a wycofał około 35 mln. Krótko mówiąc, zrobił średni interes, mimo że miał jak najlepsze chęci. Otaczał się doradcami, którzy nie mieli pojęcia ani o funkcjonowaniu klubu, ani o piłce. Kibice najpierw witali Wojciechowskiego jak zbawcę, a potem żegnali go jak wroga.
Z nadziejami witano też Króla, który uratował klub przed degradacją licencyjną, ale nowy właściciel zaczął tworzyć własny dwór, dobrze się czuł w roli gospodarza na stołecznych salonach. Znający jego dokonania w biznesie mówili wprawdzie, że „Król ma pieniądze do zimy", ale takie głosy w ogólnej radości z powodu uratowania ekstraklasy były zagłuszane.
Jesienią Król przestał się pokazywać na stadionie, a piłkarze powiedzieli, że im nie płaci. Zimą obóz przygotowawczy w Turcji opuściło kilku zawodników, bo nie doczekali się na obiecane pieniądze. Niektórzy odeszli z Polonii jeszcze latem, a inni (Władimir Dwaliszwili, Łukasz Teodorczyk, Tomasz Brzyski, Edgar Cani, Adam Kokoszka) w zimie. Zostali słabsi, sentymentalni i naiwni, wierzący że skoro prezes obiecał, to się wywiąże. Ale prezes wielokrotnie łamał dawane przez siebie słowo, aż stał się człowiekiem absolutnie niewiarygodnym.