Czegoś takiego nikt się nie spodziewał. Legioniści byli zdecydowanym faworytem, ale pierwsza połowa w ich wykonaniu przejdzie do historii klubu jako najgorsza, jaką w pucharach Europy rozegrali. Już w 11. minucie stracili bramkę, po której całkiem się pogubili. Walijczycy pierwszy raz wtedy zbliżyli się pod polską bramkę, wywalczyli rzut rożny, odbitą piłkę trafił Ryan Fraughan a zaskoczony, zasłonięty przez Jakuba Wawrzyniaka a może i oślepiony słońcem bramkarz Dusan Kuciak nie zdołał jej odbić.
Gospodarze prawdopodobnie marzyli o takim początku, bo dzięki temu mogli realizować swoją taktykę. Cofnęli się na swoją połowę, ale nie za blisko bramki i rozbijali bez trudu anemiczne ataki Legii, szukając okazji do kontry.
Gwoli prawdy - tych ataków w ogóle nie było. Mistrz Polski prezentował się w pierwszej połowie jak grupa jedenastu zawodników, którzy spotkali się pierwszy raz w szatni i nic o sobie nie wiedzieli. To była jedenastka słabych indywidualistów, nie potrafiących w żaden sposób znaleźć sposobu na prosto i skutecznie grających Walijczyków. Denerwowali się, niecelnie podawali piłkę, nikt nie potrafił uporządkować gry.
Legia miała też mnóstwo szczęścia. Po strzale Mike'a Wilde'a piłkę z trudem odbił Kuciak. W innej sytuacji, po uderzeniu Alexa Darlingtona piłka odbiła się od słupka.
Jan Urban widział, że nie ma na co czekać i od razu w przerwie przeprowadził dwie zmiany, radykalnie zmieniające sytuację. Bezproduktywnego Miroslava Radovicia zastąpił Michał Kucharczyk a Heilo Pinto, który oblał egzamin na reżysera - Dominik Furman. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy Jakub Kosecki wreszcie otrzymał takie podanie, po którym mógł pokazać swoją szybkość. Wyprzedził obrońcę, dośrodkował a Kucharczyk strzelił wyrównującego gola.