Porażka 0:1 Lecha Poznań z Żalgirisem Wilno w pierwszym meczu trzeciej rundy kwalifikacyjnej Ligi Europejskiej to jeden z najbardziej zawstydzających wyników, jakie polskie drużyny osiągały ostatnio w europejskich pucharach. Wicemistrzom Polski brakowało pomysłu na grę, szybkości, ale co najgorsze, zaangażowania. Przyjechali na Litwę jak po swoje, przekonani, że zawstydzą Żalgiris bez wysiłku.
Do Wilna za swoją drużyną pojechało blisko tysiąc kibiców, korzystając z uprzejmości Polonii Wilno, która kupiła poznaniakom bilety przeznaczone dla gospodarzy. Po ostatnim gwizdku sędziego piłkarze Lecha przez ponad kwadrans tłumaczyli się swoim kibicom z żenującego występu.
– Nic dziwnego, że ludzie mieli pretensje o to jak gramy. Przejechali kilkaset kilometrów, żeby zobaczyć zwycięstwo swojej drużyny. Najgorsze jest to, że w szatni mówiliśmy o rzeczach, o których w ogóle nie powinniśmy wspominać. Nie zabrakło nam umiejętności, byliśmy dobrze przygotowani, a jednak Żalgiris wykorzystał to, że zabrakło nam chęci do gry – mówi pomocnik Lecha Łukasz Trałka.
Kiedy sędzia zakończył mecz, piłkarze z Poznania poszli podziękować swoim kibicom za doping. Wtedy zaczął się koncert wyzwisk, przekleństw i obelg. Zawodnicy trenera Mariusza Rumaka stali przed trybuną ze spuszczonymi głowami, słuchając przyśpiewek, z których najdelikatniejsza brzmiała: „Biegaliście dziesięć minut." Kilku piłkarzy postanowiło porozmawiać z kibicami osobiście. Przepraszali ich za swoją grę, próbowali przekupić swoimi koszulkami. Spotkanie nie należało jednak do miłych. W pewnym momencie kibice zażądali, by przed trybuną pojawił się także trener. Rumak, który tak jak Manuel Arboleda, nie miał ochoty na publiczne pranie brudów, karnie ruszył się z ławki rezerwowych.
– To zrozumiałe, że kibice mieli do nas żal, więc byliśmy im winni przeprosiny. Lech nie powinien przegrać w Wilnie, to wynik rzeczywiście zawstydzający. Usłyszeliśmy swoje, ale trudno mieć do tych ludzi pretensje – mówi Szymon Pawłowski, pomocnik Lecha.