Po pięciu porażkach bez strzelonej bramki Legia wcześniej straciła szanse na awans do fazy pucharowej i, jak to polskie drużyny mają w zwyczaju, w ostatnim meczu grała o honor. Najważniejsze, że zdobyła wreszcie bramkę, więc nie będzie już pośmiewiskiem Europy. W ósmej minucie, po rzucie rożnym Tomasza Brzyskiego strzelił głową Tomasz Jodłowiec. Kilka minut później z bliska strzelał Vladimer Dwaliszwili, ale piłkę odbił nogą bramkarz Bruno Vale.
I to koniec emocji. W Warszawie Apollon zwyciężył 1:0, nie wykorzystał rzutu karnego, ale grał na tyle mądrze, żeby nie dać Legii zbyt wielu okazji na wyrównanie. W Limassol był zdecydowanie słabszy od warszawian. Obydwie drużyny wybiegły bez kilku kontuzjowanych zawodników a mecz toczył się przy padającym śniegu i w temperaturze zaledwie 3 stopni. Akcje po obydwu stronach kończyły się zwykle na drugim - trzecim podaniu. Legia trafiła na tak słabego przeciwnika, że gdyby była w optymalnej formie powinna odnieść zwycięstwo różnicą kilku bramek.
Nie potrafiła tej słabości wykorzystać. Mecz zapamiętamy dzięki wyjątkowo ładnej bramce, zdobytej z rzutu wolnego przez Tomasza Brzyskiego. Po strzale z ok. 25 metrów piłka wpadła w samo okienko. Brzyski to dziś w Polsce najlepsza lewa noga, zwłaszcza kiedy w słabszej formie jest Sebastian Mila. Gospodarze tylko raz, kilka minut po przerwie podeszli pod bramkę Legii, ale dobrze spisał się Duszan Kuciak.
W 69. minucie Gaston Sangoy sfaulował Dariusza Rzeźniczaka a Bartosz Bereszyński rzucił się do Argentyńczyka z pięściami. Sędzia ukarał obydwu czerwonymi kartkami. Dla Bereszyńskiego to druga taka kara w ciągu czterech dni. W niedzielę wyleciał z boiska w Gdańsku. Przydałby mu się psycholog.
To pierwsze pucharowe zwycięstwo mistrza Polski od wakacji (wtedy pokonał walijskich półzawodowców z New Saints). Ale kiepskie i smutne to było widowisko. Dobrze, że już w tym roku Europa nie będzie musiała Legii oglądać.