Pogłoski o zmierzchu Barcelony i Leo Messiego wydają się przesadzone. Ci, którzy martwili się o mistrza Hiszpanii, mogą odetchnąć. W najważniejszym momencie nie zawiódł, zwyciężył w twierdzy Etihad 2:0 i awansu raczej nie odda. W tym sezonie przegrał na Camp Nou tylko raz – dwa tygodnie temu z Valencią. Powrót Sergio Aguero do składu City chyba nic nie zmieni.
To rozpalające wyobraźnię kibiców starcie dwóch światów miało pokazać, czy sukces da się kupić. – My piłkarzy wychowujemy, oni ich sprowadzają – przypominał obrońca Barcelony Dani Alves. Arabscy właściciele klubu z Manchesteru od kilku lat marzą o podboju Europy, na transfery wydali już ponad 600 mln funtów, drużynę w fazie pucharowej Ligi Mistrzów oglądają pierwszy raz. Barcelona wciąż jest synonimem pięknej gry, choć nie czaruje już tak jak dawniej.
– Myślę, że to najgorsza Barcelona od wielu lat, dlatego City mają szanse na awans – oświadczył Jose Mourinho, na co dzień trener Chelsea, od święta dyżurny komentator. Gospodarze zaczęli, jak na debiutantów na salonach przystało: z pokorą i respektem do przeciwnika. Ale szybko udowodnili, że atakowanie mają we krwi.
Próbował Alvaro Negredo, groźny był jak zawsze David Silva, w środku rządził Yaya Toure. Kombinacyjne akcje City robiły wrażenie. Cały plan jednak runął, kiedy na początku drugiej połowy piłkę stracił Jesus Navas, a Martin Demichelis próbując dogonić Messiego, sfaulował go na linii pola karnego i dostał czerwoną kartkę.
Messi jedenastki nie zmarnował, strzelił w sam środek bramki, Joe Hart rzucił się w swoją lewą stronę. Barcelona poczuła krew i postanowiła dobić rywala. Udało się w ostatniej minucie. Dani Alves po rozegraniu piłki z Neymarem wbiegł w pole karne i Harta bez problemów pokonał.