Najbliżej awansu są piłkarze z Bazylei. Tydzień temu przy pustych trybunach swojego stadionu (kara UEFA za zachowanie kibiców) rozbili Valencię 3:0. W historii rozgrywek jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś roztrwonił taką przewagę (w Pucharze UEFA dwukrotnie). Nie powinny Szwajcarom przeszkodzić nawet kontuzje Philippa Degena i Valentina Stockera, strzelca trzeciej bramki.
FC Basel w półfinale Ligi Europy był już rok temu dzięki zwycięstwu nad Tottenhamem w serii rzutów karnych. Przegrał dopiero z późniejszym zdobywcą trofeum Chelsea i choć w tym sezonie dwa razy londyńczyków w Lidze Mistrzów pokonał, odpadł po fazie grupowej. Zabrakło trzech punktów.
Dla Juventusu, panującego niepodzielnie we Włoszech, brak awansu do 1/8 finału LM był katastrofą. Grupa z Realem Madryt, Galatasaray Stambuł i FC Kopenhaga wydawała się łatwa do przejścia. Jednak ciężko myśleć o podbiciu Europy, gdy wygrywa się tylko jeden mecz. Ale nawet to wystarczyło, by pozostać w grze o trofea i przekuć porażkę w sukces.
Galatasaray w LM już nie ma (słabszy w dwumeczu z Chelsea), Juventus zwycięstwo w Lidze Europy może świętować w domu (finał w Turynie 14 maja). Ale najpierw musi wyeliminować Olympique Lyon. Jest tego blisko, we Francji zwyciężył 1:0 po golu Leonardo Bonucciego w 85. minucie, a ze swojego stadionu uczynił w tym sezonie twierdzę: nie przegrał w niej ani razu.
– W pierwszej połowie rywale skupili się na przeszkadzaniu nam, w drugiej bardziej się otworzyli, a my to wykorzystaliśmy. Na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza Sebastian Giovinco, jego wejście odmieniło losy spotkania – przyznał trener Juventusu Antonio Conte. Prowadzący Lyon Remi Garde uważa, że jego drużyna potrzebuje cudu, by awansować, ale dodaje, że to nie wstyd odpaść z takim przeciwnikiem. – Jeden mecz ze Starą Damą jest dla moich młodych zawodników jak sto spotkań w lidze francuskiej – twierdzi.