Spodziewano się, że szkocki menedżer będzie kontynuował w Manchesterze United dzieło swojego rodaka sir Aleksa Fergusona. Na Old Trafford Moyesa witano jak zbawcę. Dosłownie. Kibice na każdym meczu wywieszali flagę z jego podobizną i napisem „Wybraniec". Ale miłość dosyć szybko minęła. Ten, który miał umacniać potęgę, odchodzi z opinią człowieka, który potrafi zepsuć dobrze działający mechanizm.
Kibice mieli prawo oczekiwać, że Moyes jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W końcu na swojego następcę wybrał go sam Ferguson, odchodzący na emeryturę po 27 latach pracy. Sympatycy United nie przywykli do zmian trenerów, wydawało im się zapewne, że Moyes, przez 11 lat prowadzący Everton, to kolejny szkoleniowiec na wiele sezonów.
Szkot przygody z Manchesterem nie zaczął źle. Jego zespół zdobył Tarczę Wspólnoty. Lecz były to miłe złego początki. United pod wodzą Moyesa miał najgorszy sezon od 1990 roku.
57 punktów i siódme miejsce w tabeli na cztery mecze przed końcem rozgrywek, po dwie porażki z Manchesterem City, Evertonem i Liverpoolem oraz pierwsza przegrana ze Swansea na własnym stadionie. To niektóre „rekordy" szkockiego menedżera. Manchester United może zapomnieć o Lidze Mistrzów, równie odległym celem wydaje się Liga Europy.
David Moyes wciąż znajdował nowe usprawiedliwienia porażek. Zbyt słaby skład, zbyt mało czasu, za głośni kibice i zachmurzone niebo...