– Gdyby to zależało tylko ode mnie, wystawiłbym na Anfield piłkarzy, którzy nie zagrają w rewanżu z Atletico. Ale sam nie mogę podjąć takiej decyzji – mówił po pierwszym półfinale w Madrycie Mourinho, dając wszystkim do zrozumienia, że priorytetem jest teraz dla niego Liga Mistrzów. Dla klubu również. Dostał więc od zarządu zielone światło na potraktowanie meczu z Liverpoolem jako poligonu doświadczalnego dla młodych zawodników. Czy tak się naprawdę stanie, dowiemy się jednak dopiero w niedzielę.
Chelsea, która trzy kolejki przed końcem sezonu traci do lidera z Anfield pięć punktów, chciała przełożyć mecz na sobotę lub nawet na piątek, ale władze Premiership na to nie przystały. – Reprezentujemy angielski futbol, jesteśmy jedynym zespołem z Wysp, który pozostał w europejskich pucharach. Hiszpania ma cztery i robi wszystko, by piłkarze byli w pełni sił – zauważa Mourinho.
Jedno jest pewne: na Anfield nie zobaczymy kontuzjowanych w Madrycie Petra Cecha i Johna Terry'ego (według ostatnich informacji może wrócić już na środowy rewanż z Atletico), a także zawieszonego na cztery mecze Ramiresa (podczas spotkania z Sunderlandem uderzył rywala łokciem w twarz). Nic nie stoi na przeszkodzie, by wystąpili: Frank Lampard i John Obi Mikel, pauzujący w Lidze Mistrzów za kartki, oraz Mohamed Salah i Nemanja Matić, nieuprawnieni do gry w pucharach.
Do składu Liverpoolu powinien wrócić Daniel Sturridge. Najlepszy obok Luisa Suareza strzelec Premiership (20 bramek) jest już zdrowy i zapowiada, że jeśli w niedzielę wbije gola byłym kolegom, nie będzie powstrzymywał się od świętowania.
Chelsea pod ręką Mourinho poniosła z Liverpoolem tylko jedną porażkę w ośmiu meczach. Na sportową postawę londyńczyków liczy tym razem Manchester City. Do lidera z Anfield traci sześć punktów, ale ma jeszcze jedno zaległe spotkanie. W niedzielę o 17.10 (Canal+ Sport) zmierzy się na wyjeździe z rewelacyjnym Crystal Palace, który wygrał pięć ostatnich meczów, w tym z Chelsea i Evertonem.