Kostaryka tego spotkania się obawiała. Pierwszy raz na brazylijskim mundialu była traktowana nie jak kopciuszek, ale faworyt. Po wygraniu grupy śmierci z trzema mistrzami świata (Urugwaj, Włochy, Anglia) nikt nie odważył się jej lekceważyć. A już na pewno nie sprytni i wyrachowani Grecy, debiutujący w fazie pucharowej.
Najważniejsze pytanie brzmiało, czy Kostaryka z tą nową rolą sobie poradzi. W Recife Kastarykanie mieli się czuć jak w domu, to tu pokonali Włochów i chcieli, by ich sen trwał jak najdłużej. - Bądźmy realistami, ale myślmy o wielkich rzeczach - podkreślał Jorge Luis Pinto, wkrótce pewnie honorowy obywatel Kostaryki. A jego piłkarze dodawali, że trzeba jak najszybciej strzelić bramkę. I przypominali Euro 2004, w którym Grecja szła po tytuł, zdobywając tylko siedem goli.
Obawy się potwierdziły, do przerwy Kostaryka oddała tylko jeden strzał - niecelny, Grecja zaskakująco dużo - aż cztery. Najgroźniejszy w 37. minucie, gdy Jose Holebas dośrodkował w pole karne, Dimitris Salpingidis wybiegł zza pleców obrońcy i zmusił do interwencji Keylora Navasa. Bramkarz Levante znów wykazał się sporym refleksem, w trzech poprzednich meczach pokonał go tylko Edinson Cavani - z rzutu karnego.