Wszystkie polskie kluby przystępowały do rewanżowych spotkań drugiej rundy eliminacji Ligi Europejskiej z lekkimi obawami. W pierwszym meczu Ruch wygrał, ale nie zachwycił. Zawisza grał całkiem dobrze, ale przegrał. A występ Lecha lepiej podsumować milczeniem. Ale wczoraj każdy z tych zespołów pokazał zupełnie inne oblicze. Dwom wyszło to na dobre, trzeciemu niekoniecznie.
Lech tydzień temu dosyć niespodziewanie przegrał 0:1 z estońskim Nomme Kalju. Wtedy pytanie brzmiało, czy to wypadek przy pracy, czy znak czasu? Czy polskie klubu naprawdę muszą już drżeć nawet przed takimi rywalami? Okazało się, że jednak to pierwsze.
W pierwszym meczu trener Mariusz Rumak nie trafił ze składem. Przed czwartkowym rewanżem w Poznaniu trochę poprzestawiał, kogoś posadził na ławce, kogoś wpuścił na boisko i Lech wygrał 3:0. Drużyna z Estonii nie miała nic do powiedzenia. Bramki Tomasz Kędziory, Kaspera Hamalainena i Dawida Kownackiego udowodniły, że z wicemistrzem Polski jeszcze nie jest tak źle.
Los okazał się wyjątkowo łaskawy dla piłkarzy Lecha. W następnej rundzie zmierzą się z kolejnym niezbyt wymagającym przeciwnikiem - islandzkim Stjarnan, które pokonało po dogrywce 3:2 szkocki Motherwell (w pierwszym spotkaniu było 2:2).
Ruch Chorzów pojechał do Liechtensteinu. Tydzień temu zespół Jana Kociana pokonał 2 Gliwicach 3:2 FC Vaduz. Okazało się, że drużyna, która w tym roku awansowała do szwajcarskiej ekstraklasy, jest wyjątkowo niewygodnym rywalem. Potrafi konstruować groźne akcje, nie popełnia rażących błędów w obronie, wykorzystuje potknięcia przeciwników. To FC Vaduz był faworytem rewanżu. Ale Ruch zagrał bardzo spokojnie. Widać było, że jego główny cel to nie stracić bramki. Piłkarze z Chorzowa zadanie wykonali. Szkoda tylko, że również nie strzelili żadnego gola. Lecz do awansu wystarczył remis. Wynik 0:0 sprawił, że w trzeciej rundzie Ruch zmierzy się z Esbjerg. Duńczycy zremisowali 1:1 i wygrali 1:0 z Kajratem Ałmaty.