Legia po raz pierwszy za kadencji trenera Henninga Berga przegrywała dwiema bramkami. I chociaż po pierwszej połowie wydawało się, że Lech nie wypuści tego zwycięstwa z rąk, to gol strzelony przed Dossę Juniora w ostatniej minucie meczu, sprawił, że w drogę powrotną do Poznania udali się wyjątkowo rozczarowani.
Lech przyjeżdżał do Warszawy jak na stracenie. Nie dość, że trener Legii Henning Berg tym razem nie bawił się w rotacje ze składem – i to mimo zbliżającego się wyjazdowego meczu z Trabzonsporem w najbliższy czwartek - i wystawił swoją teoretycznie najsilniejszą jedenastkę, to Lecha jeszcze przetrzebiły kontuzje.
Maciej Skorża został właściwie bez klasycznego napastnika – urazu w pucharowym meczu z Wisłą doznał Zaur Sadajew, a Vojo Ubiparib leczy się już od dłuższego czasu. Skorża musiał więc w ataku postawić na 18-letniego Dawida Kownackiego, który zazwyczaj grywa jako ofensywny pomocnik, a nie środkowy napastnik. Na domiar złego już na rozgrzewce kontuzja wyeliminowała z gry Gergo Loverncsicsa.
Tyle że Skorża wcale nie przyjechał do Warszawy atakować. Plan Lecha na hitowy mecz ekstraklasy był prosty – sparaliżować Legię, zagęścić środek pola i liczyć na stałe fragmenty gry, oraz kontrataki. Plan niewyglądający na specjalnie przebiegły, ani nowatorski (przy Łazienkowskiej goście zazwyczaj z podobnym nastawieniem wychodzą na murawę) – ale plan bardzo skuteczny. Skorża w środku drugiej linii znalazł miejsce nawet dla nominalnego trzeciego środkowego obrońcy – Huberta Wołąkiewicza. Wszystko po to, by duet napędzający grę warszawian – Miroslav Radović i Ondrej Duda został pozbawiony miejsca i podań. I został, a Legia wróciła do żywych dzięki... dośrodkowaniu Tomasza Brzyskiego, które niespodziewanie wpadło do bramki. Lewy obrońca Legii nawet nie ukrywał po meczu, że kwadrans przed końcem wcale nie strzelał, tylko próbował podawać.
O ile Lech miał przynajmniej pomysł i plan na to spotkanie, to Legia wyszła jakby rozpieszczona płynącymi zewsząd pochwałami. Rozleniwiona i przede wszystkim grzesząc pychą. Dopiero po przerwie warszawianie zaczęli grać jak przystało na mistrza Polski, ale już mieli dwa gole do odrobienia.