Może Mariusz Kamiński lub sławny detektyw Rutkowski byliby w stanie zmontować coś takiego, ale to wcale nie jest pewne. Członek zarządu futbolowego związku handlujący biletami na irlandzkim podwórku – jest to tak głupie, że z daleka wygląda na prowokację. I taka jest linia obrony Grenia, czemu nie należy się dziwić. W ten sposób broni się każdy człowiek publiczny w konfrontacji z bolesnymi faktami. A Boniek zachowuje się wzorowo: jeszcze nigdy nie wyglądał bardziej na męża stanu niż wówczas, gdy obiecywał w telewizji wyjaśnienie sprawy Grenia. Nikt nie mógł wątpić, że naprawdę się zatroszczy.

Opozycja wobec prezesa PZPN straciła w Irlandii swego lidera i trudno przypuszczać, by medialna machina na usługach Bońka szybko pozwoliła opinii publicznej o tej sprawie zapomnieć. Takich szans, które same pchają się w ręce, żaden polityk nie przegapi. Tocząca się właśnie kampania wyborcza, w której chodzi o sprawy znacznie ważniejsze niż futbol, dostarcza codziennie nowych dowodów, że każdy chwyt jest dobry, a tych poniżej pasa już nikt nie traktuje jako niegodnych, bo pas sięgnął bruku.

Boniek nie jest złym prezesem, bez wątpienia jest lepszym, niż był Grzegorz Lato, i dużo lepszym, niż byłby ktokolwiek inny wykreowany przez opozycję spod znaku Grenia. Ale to nie oznacza, że Boniek to mesjasz. Nigdy nie wybaczę mu, że jest jednocześnie prezesem PZPN i twarzą internetowego hazardu. Mocna opozycja miałaby spore szanse, by uczynić go naprawdę Zbigniewem I Doskonałym, czego nie dokona z pewnością wianuszek klakierów, którymi się otacza.

Ale jeśli nawet tak poważny dziennikarz jak Antoni Bugajski, licząc antybońkowe szable w „Przeglądzie Sportowym", zaczął od Grenia, to prezes może już się czuć władcą absolutnym. To świadczy zarazem o jego sile, jak i nędzy środowiska piłkarskiego. Skoro Greń był potrzebny do mobilizacji związkowego terenu – betonu, by prezesem został najpierw Lato, a potem Boniek, a teraz znów próbował rozdawać karty, to oznacza, że polski futbol od kuchni wciąż brzydko pachnie, choć centrala to już Armani i Hugo Boss.