Chociaż wynik pierwszego meczu (4:0) i sytuacja Gruzinów w tabeli sugerują, że na Stadionie Narodowym reprezentacja Adama Nawałki niespecjalnie się męcząc zdobędzie trzy punkty, to w sztabie kadry da się wyczuć obawy.
Mecze rozgrywane po zakończeniu sezonu ligowego, gdy w głowy piłkarzy wkrada się rozluźnienie, nie były w ostatnich latach naszą mocną stroną. Zdarzały się wpadki z takimi rywalami jak Armenia czy Mołdawia. Wszyscy powtarzają, że zawodnicy są świadomi wyzwania i nie trzeba nikogo specjalnie motywować, można jednak wyczuć, że to dmuchanie na zimne.
Oczywiście mamy znacznie lepszych piłkarzy, jesteśmy liderem grupy i to dla nas zwycięstwo w sobotę będzie dużym krokiem w stronę awansu na mistrzostwa Europy we Francji.
Ale jednocześnie Gruzini nie będą odczuwali żadnej presji, bo nie mają już szans na awans. Nikt nie będzie miał do nich pretensji, jeśli ustawią się całym zespołem w okolicach własnego pola karnego i ograniczą się do niszczenia tego, co spróbują stworzyć zawodnicy Nawałki. A to brak kreatywności jest największą bolączką zespołu, który pokonując Niemcy wszedł do historii polskiej piłki.
Zwycięstwo nad mistrzami świata już zawsze będzie punktem odniesienia dla zespołu Nawałki. Trzeba jednak pamiętać, że tamten sukces został odniesiony dzięki fantastycznej grze w obronie. To, co zdało egzamin w meczu z drużyną, która przyjechała do Warszawy dominować, już trzy dni później przeciwko Szkocji się nie sprawdziło.