Reklama

Niedaleko pada jabłko od… „Wiśni”

Aktualizacja: 05.08.2023 23:34 Publikacja: 20.07.2018 12:55

Czy była trenerska cenzurka po pierwszym meczu z Zarią? No… była: że wszystko do poprawy – śmieje się Przemysław Wiśniewski. Jeszcze 19-latek, choć dokładnie za tydzień wskoczy mu już na początku „dwójka”. Wczoraj zagrał przeciwko Mołdawianom po raz drugi, był to jego drugi oficjalny mecz w pierwszym zespole Górnika. A z tym poprzednim… wcale nie było tak źle. – Tak naprawdę ostatecznie usłyszałem pochwały ze strony trenera. I dopiero wtedy wszystko ze mnie „zeszło”. Bo, prawdę mówiąc, stresik był. Jak się wychodzi na stadion, gdzie 20 tysięcy ludzi skanduje „Górnik, Górnik”, to musi być ssanie w żołądku.

Reklama
Reklama

 

Różne powody do miłości

A propos ssania: tego Górnika to musiał wyssać z rodzicielskim mlekiem… Bo nazwisko wcale nie jest przypadkowe. Jacek Wiśniewski – „w cywilu” tata Przemka – co prawda pomnika w okolicach Roosevelta pewnie się nie doczeka, ale półtorej setki meczów ligowych z zabrzańskiej koszulce się dorobił. No i kibicowskiego szacunku też. Miejscowi – ale także ci z Krakowa w okresie jego gry przy Kałuży, ci z Płocka za występy w tamtejszej Wiśle, a nawet ci z Radzionkowa za „Cidrowskie” granie – kochają go przecież za wiele rzeczy. Za boiskową determinację – która co najmniej siedem razy doprowadzała go do złamania nosa podczas meczów. Za to, że co prawda klubowe miłości miewał – jak widać z powyższego przykładu – różne, ale miał i świadomość, że pewnych rzeczy robić mu (z taką klubową przynależnością) nie wypada. Nigdy na przykład nie zagrałby w Wiśle Kraków, ale również w Legii, Pogoni, Piaście. – Podwiążę je sznurówką i wyjdę na boisko – zapewniał kiedyś, gdy przed meczem ze stołecznym zespołem obawiano się o stan jego ścięgna Achillesa. – Legii na pewno nie odpuszczę!

 

Krew wylewana z butów

To nie są wcale słowa rzucane na wiatr. Debiutował przecież w lidze w niezwykłych dla siebie – i raczej mało przyjemnych – okolicznościach. To było w Lubinie… – W szatni zorientowałem się, że zapomniałem butów! Mówiono wtedy (rok 1997 – dop. red.), że w przypadku Adidasa nie ma znaczenia rozmiar: 39 czy 44. Pożyczyłem więc parę o kilka numerów mniejszą, bodaj od Roberta Kolasy, i wybiegłem na boisko. Ale po 45 minutach na każdym palcu miałem wielki obtarty pęcherz. Gdy ściągnąłem buty w przerwie, z każdego z nich wylałem chyba litr krwi. No i na drugą połowę już nie wyszedłem – wspomina „Wiśnia”-senior.

Reklama
Reklama

 

Fizjonomią można straszyć!

Kochali go kibice za takie opowieści, kochali za barwne wypowiedzi i… charakterystyczną fizjonomię, z której zresztą – z jednej strony – potrafił żartować (Gęba nie szklanka, nic mi się nie stało – mówił po spotkaniu, w którym został znokautowany piłką. – Gorzej było później, bo dostałem łokciem w oko i do końca meczu słabo widziałem. Może dlatego słabo graliśmy. Teraz będę miał podbite oko i chyba nie pójdę do kościoła w święta, bo ludzie powiedzą, że mnie żona bije), ale i – z drugiej – budzić respekt u przeciwników. – Nad tą ostatnią kwestią muszę jeszcze popracować – śmieje się głośno Wiśniewski-junior. Rzut oka na fotografię na jednym z najpopularniejszych portali piłkarskich wyjaśnia jego słowa: rzeczywiście wystraszyć się tego „dzieciaka” trudno. I to mimo 198 centymetrów wzrostu…

 

Łysinka od myślenia

– Ja mam tylko 190 cm. Przemek przerósł mnie chyba w I klasie liceum – mówi Wiśniewski-senior. – Powiedziałem mu wtedy: „Fajnie, że możesz na moją łysinkę wreszcie popatrzeć z góry”.

– Ale jak tą łysinką tato gra w piłkę! Tej umiejętności bardzo mu zazdroszczę! – przyznaje Przemek. Robi jednak postępy i w tej dziedzinie. W pierwszym meczu z Zarią omal nie zdobył gola głową, po rzucie rożnym w wykonaniu Szymona Żurkowskiego. To była zagrywka w stylu centr Damiana Kądziora czy Rafała Kurzawy oraz „główek” Mateusza Wieteski i Daniego Suareza z ubiegłego sezonu. I w zasadzie… trudno się temu dziwić. – Oczywiście Przemek grał w drugim zespole Górnika w III lidze, ale od pół roku – przechodząc standardowy czas adaptacji – uczestniczył w zajęciach pierwszej drużyny – przypominał [Marcin Brosz], komplementując młodego stopera. A – przynajmniej publicznie – bywa dość oszczędny w rozdawaniu pochwał.

– Trener zawsze poświęcał na zajęciach sporo uwagi stałym fragmentom gry – podkreśla młodszy z panów Wiśniewskich. – Zdarzało mi się już w rezerwach zdobywać gole głową, choć – jak mówiłem – do taty wciąż mi daleko.

Reklama
Reklama

– Ha! Tatuś rzeczywiście grał lepiej. Dziś wielu młodych uderza piłkę na oślep. A ja – i tę „tajemnicę” przekazuję synowi – zawsze zdążyłem rozglądnąć się w powietrzu i pomyśleć, w którą stronę zagrać. I zgrywałem piłeczkę do nogi „Kompałce” albo Piotrusiowi Gierczakowi! – wspomina stare dobre czasy Jacek.

 

Do Arsenalu? Za daleko!

Na dorównanie tacie pod tym względem syn jeszcze ma czas. Na razie – w wielu kwestiach – idzie jego śladem. Jest defensorem – jak on (- Zaczynałem jako prawy obrońca i bardzo mi się to podobało, bo lubiłem biegać wzdłuż linii. Kiedy urosłem, zrobiono ze mnie stopera. Ale dynamiki i szybkości na szczęście nie straciłem – zapewnia Przemek), jak on też w pewnym momencie „wyjechał z domu”. Choć… znacznie bliżej – „Wiśnia” senior już jako człowiek pełnoletni szukał – z pomocą Zygfryda Szołtysika – piłkarskiego szczęścia w Hamm; „Wiśnia” junior jaki trzynastolatek podjął naukę w jednym z chorzowskich gimnazjów jako zawodnik Stadionu Śląskiego, i zamieszkał w internacie. – Na to się jeszcze zgodziłem – Jacek nie kryje, że „emigracja” syna była trudną decyzją rodzicielską. – Ale już o wyjeździe do Anglii, a pojawiła się dla Przemka propozycja z Arsenalu (!), nie było mowy.

 

Osiemnaście mieć lat (i poważną kontuzję)

Został więc junior w kraju, skończył gimnazjum w Chorzowie, a potem – wrócił do macierzystego Górnika, i do X Liceum Ogólnokształcącego w Mikulczcycach. – Kamil Zieleźnik (dziś aystsent Dariusza Dźwigały w Wiśle Płock – dop. red.) oraz świętej pamięci Krzysiu Maj bardzo naciskali, by Przemka ściągnąć z powrotem do Zabrza – mówi senior. Więc ściągnięto – a młodziak rozwijał się sukcesywnie. Centralna Liga Juniorów, potem druga drużyna, wreszcie treningi z pierwszą. Choć zdarzył się moment, który mógł dobrze zapowiadającej się przygodzie położyć kres. – W meczu rezerw ze Ślęzą Wrocław dostałem kolanem w udo. Pękła kość udowa, przez dwa miesiące leżałem plackiem w domu, „zagipsowany”. A gdy w końcu mogłem zacząć lekkie treningi, okazało się, że przy okazji tamtego urazu… naderwane zostało także więzadło. Konieczny był zabieg czyszczenia stawu kolanowego. W sumie przerwa trwała pół roku – opowiada Przemek.

I tu znów mamy swoiste „koło historii”. Bo przecież bliski zakończenia kariery jeszcze przed jej rozpoczęciem był i Jacek – podczas wspomnianego już niemieckiego epizodu w Hamm. – W jednym ze sparingów zerwałem więzadła – wspomina. – Operację przeszedłem już w kraju, u pana doktora Stankiewicza w szpitalu przy ul. Pawliczka w Zabrzu.

Reklama
Reklama

Medycyna dobrze kolano „poskładała”, przez kolejnych kilkanaście lat Wiśniewiski-senior nie miał praktycznie żadnych z nim kłopotów. Może to zapowiedź tego, że i jego następcę kontuzje będą omijać?

 

Z tatą za rękę…

Futbolowe losy taty i syna mocno się więc splatają. Osiem lat miał na przykład Przemek, kiedy – w tzw. dziecięcej eskorcie – wyprowadzał Jacka na murawę stadionu przy Roosevelta. Jacka w koszulce… Cracovii – dodajmy. Co ciekawe – obaj panowie… odmiennie to wydarzenie zapamiętali. – Na pewno prowadziłem tatę – mówi syn.

– Eee, wychodził z kimś z Górnika – odpowiada ojciec. Ale potem puszcza filmik – bo takowych, ilustrujących ważne rodzinne momenty, w domu nie brakuje – i… – Kurcze, pamięć mnie zawiodła – śmieje się głośno. Bo widać wyraźnie, że wychodzą na boisko razem, trzymając się za ręce.

– Fajny moment. Tylko że Cracovia wtedy… przegrała ten mecz 1:5! – zauważa „Wiśnia”-junior. Senior miał mocno utrudnione zadanie; jego partner ze środka obrony, Michał Karwan, wyleciał z boiska z czerwoną kartką już w 23 minucie…

Reklama
Reklama

 

… i na piwo

Więź między ojcem i synem do dziś jest mocna. Tego pierwszego spotkać można niemal na każdym meczu tego drugiego. A w wolnych chwilach… – Robimy wypady a to do kina, a to na pizzę. Czasem też wspólnie oglądamy walki KSW w telewizji – przyznaje Jacek, który tuż przed rozmową z nami zaliczył w swej małej salce treningowej w piwnicy domu w Ornontowicach codzienny trening: trochę okładania bokserskiego worka, trochę dźwigania ciężarów. To jego drugie hobby, choć – jak sam mówi – w przeszłości stoczył więcej walk… ulicznych niż ringowych. – Nigdy nie byłem za grzeczny – uśmiecha się senior. – Przemek w tym względzie to moje zaprzeczenie. Nisko spuszczona głowa, cichy. Ale dobrze; niech na boisku pokazuje całą energię.

Pizza, kino, czasem wspólny wypad w góry. – W Wiśle często można nas spotkać – zgodnie mówią obaj. Ale już inne wersje podają przy kolejnym pytaniu. – Wspólne piwo? Jeszcze się nie zdarzyło – kryguje się syn. – Może po debiucie ligowym?

– A zdarzyło się – poprawia go jednak tato. – Dorosły w końcu jest! Tyle że… ja już swoje w życiu wypiłem. Więc kiedy Przemek chciał wyskoczyć na „jasne z pianką” – nie broniłe. Ale sam przy stoliku siadłem z nim tylko nad kufelkiem bezalkoholowego!

* * *

Reklama
Reklama

Takich opowieści – o przeszłości i przyszłości, o rodzinnej bliskości i o marzeniach – Wiśniewscy snują jeszcze wiele. I zapewne nieraz będziemy jeszcze do nich wracać – zwłaszcza wtedy, gdy junior coraz śmielej kroczyć będzie śladami (i statystykami) seniora…

 

I jeszcze „wspominkowa” próbka ciętych wypowiedzi „seniora”.

 

Piłka nożna
Przy Łazienkowskiej czekają na zbawcę. Legia kończy rok na dnie, niechlubny rekord pobity
Piłka nożna
Kacper Potulski. Strzelił gola Bayernowi, może wkrótce sprawdzi go Jan Urban
Piłka nożna
Czego Lech, Raków i Jagiellonia potrzebują do awansu w Lidze Konferencji?
Piłka nożna
Liga Konferencji. Z Armenii na tarczy, w Białymstoku bez kompleksów
Piłka nożna
Kibice Rayo Vallecano zaatakowani w Polsce. Co się stało na S8?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama