Z jednej strony Leo Messi, Luis Suarez i Neymar, z drugiej – Sergio Aguero, Kevin De Bruyne i Raheem Sterling. Dwie armie gwiazd, setki milionów na boisku, a w centrum wydarzeń on: Pep Guardiola – człowiek, który zawód trenera wniósł na zupełnie inny poziom, a z Barcelony uczynił wzór niedościgniony.
Niedościgniony na tyle, że gdy przybył do Monachium krzewić piękny futbol złożony z dziesiątek podań, jego nowy zespół do sukcesów nawiązać nie potrafił. Tiki-taka w niemieckiej wersji nie dała upragnionego triumfu w Lidze Mistrzów, ale arabscy właściciele Manchesteru City wierzą, że filozofia Guardioli przyniesie owoce w Anglii, a trener spełni ich marzenia o podboju Europy.
Na Camp Nou Guardiola wraca po raz drugi. Z Bayernem mu nie wyszło, rok temu przegrał 0:3, na drodze do finału stanął Messi do spółki z Neymarem. – Czego się spodziewam po Barcelonie? Tego samego, co przez ostatnie 10–15 lat. Kocham ich oglądać, uwielbiam sposób, w jaki są w stanie narzucić rywalom swój styl i zdominować grę – Guardiola chwali dzieło, które sam stworzył i powierzył Luisowi Enrique, koledze z boiska. Ale po chwili dodaje, że na ten jeden wieczór nie zamierza zmieniać taktyki.
Do Manchesteru został sprowadzony właśnie po to, by wygrywać mecze, jak ten z Barceloną. W dwóch poprzednich latach City mierzyli się z Katalończykami czterokrotnie i wszystkie te potyczki kończyły się ich porażkami. Ale Gerard Pique nie ma wątpliwości, że dzisiejsze starcie będzie najtrudniejsze, bo Guardiola odcisnął już piętno na grze angielskiej ekipy.
Ostatnio jednak piłkarze City mocno wyhamowali. Po dziesięciu imponujących zwycięstwach przyszedł niespodziewany remis 3:3 z Celtikiem w Glasgow, a później przegrana z Tottenhamem (0:2). Guardiola musiał reagować, zablokował więc zawodnikom dostęp do internetu w części obiektów treningowych, by spędzali ze sobą więcej czasu i lepiej się komunikowali. Na efekty trzeba poczekać: sobotniego spotkania z Evertonem (1:1) wygrać się nie udało, a De Bruyne i Aguero zmarnowali dwa rzuty karne.