Nie udał się czwartkowy mecz z Portugalią (2:3), mimo to Jerzy Brzęczek zdecydował się na takie samo ustawienie, tyle że z udziałem innych zawodników. Przez pierwszą połowę graliśmy więc bez skrzydłowych, bez Grzegorza Krychowiaka, Mateusza Klicha i Rafała Kurzawy, za to z Karolem Linettym, Jackiem Góralskim i Damianem Szymańskim. W ataku, obok Roberta Lewandowskiego zamiast Krzysztofa Piątka wystąpił Arkadiusz Milik.
Gra wyglądała jednak tak samo źle, a może jeszcze gorzej. Zmieniła się na lepsze po takich samych zmianach, jak w spotkaniu z Portugalią. Jakub Błaszczykowski i Kamil Grosicki pokazali jaką stanowią wartość dla reprezentacji. Wprawdzie pierwszą prawdziwą, groźną akcję Polacy przeprowadzili dopiero w 73. minucie (szybka kontra, strzał Grosickiego obroniony, dobitka Milika nad poprzeczką), ale przynajmniej zmalała zawstydzająca dla nas przewaga Włochów.
Włosi przechodzą kryzys podobny do naszego, ale oni przynajmniej mają zawodników wyszkolonych technicznie, dzięki czemu mogą w szybkim tempie przeprowadzać akcje. Polacy pod tym względem przypominali pracowników tartaku, którym piłka odbija się od nóg, jak od desek. Nie potrafili jej przyjąć, szybko ją tracili, niecelnie podawali. Mogli jedynie wybijać, a i to słabo.
Przy takich umiejętnościach trudno mówić o normalnej grze, a Wojciech Szczęsny został najlepszym zawodnikiem meczu. Problem dotyczy w największym stopniu linii pomocy, czyli najważniejszego ogniwa każdej drużyny. To pomocnicy powinni dawać sygnał do ataku, wybierać jego formy, tempo i pomagać obrońcom.
Reprezentacja Polski nie ma teraz takich pomocników. Nawet Piotr Zieliński, niewątpliwie najbardziej w tej formacji utalentowany, nie dawał sobie rady i nie kierował drużyną, kiedy jej się nie wiodło (jak zwykle zresztą). Karol Linetty otrzymał wreszcie szansę, ale jej nie wykorzystał.