Kto weźmie na siebie odpowiedzialność pod nieobecność kontuzjowanego Leo Messiego - zastanawiała się przed El Clasico cała Katalonia. Obawy, że choroba zwana "Messidependencią" da o sobie znać w tak prestiżowym meczu okazały się bezpodstawne.
Po półgodzinie Barcelona prowadziła na Camp Nou 2:0. Najpierw swoją pierwszą bramkę przeciw Realowi strzelił Philippe Coutinho, później rzut karny - precyzyjnym uderzeniem tuż przy słupku - wykorzystał sam poszkodowany, Luis Suarez.
PIątek już nie strzela
"Nie ma Messiego, nie ma Ronaldo, ale jest VAR" - zapowiadał spotkanie dziennik "AS", przypominając, że pierwszy raz od jedenastu lat w El Clasico zabraknie pierwszoplanowych gwiazd, ale zadebiutuje system wideoweryfikacji.
W niedzielę VAR był jednym z bohaterów. Łatka symulatna, jaką nosi Suarez, kazała sędziemu zachować powściągliwość, gdy Urugwajczyk przewrócił się w polu karnym. Powtórki rozwiały wątpliwości - Raphael Varane wytrącił Suareza z równowagi.
Real wyglądał na drużynę kompletnie rozbitą. Bez pomysłu, jak nawiązać walkę po przerwie. Varane, który jest ostatnio najsłabszym ogniwem Realu, na druga połowę już nie wyszedł. Ale jego koledzy wyszli naładowani energią. Marcelo zmniejszył straty, Gareth Bale trafił w słupek, przez chwilę wydawało się, że jeszcze mogą być emocje.