Rz: Po meczu z Widzewem puściły panu nerwy. Przed kamerami Canal+ powiedział pan o Mariuszu Podgórskim, cytuję: „Wiem, że Widzewowi są potrzebne punkty, ale nam też! Sędzia nas okradł. Mam w d... tego pana”. Powtórzyłby pan to teraz, gdy emocje opadły?
Jan Woś:
Oczywiście, może rezygnując z jednego słowa, bo jednak dzieci słuchały. Ale przesłania nie zmieniłbym ani na jotę, powtórki telewizyjne tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam rację.
Rzut karny na pewno się Widzewowi nie należał, dla Odry powinien być, ale to nie było ze strony sędziego oszustwo, tylko zwykła nieudolność.
Ja w czasie meczu miałem wrażenie, że robił to celowo. Jestem w stanie zrozumieć, że pomylił się przy karnym dla Widzewa, choć dwie sytuacje wcześniej mówiłem mu, żeby dał żółtą kartkę Maćkowi Kowalczykowi, bo on ciągle się przewraca. Sędzia nie dał, ale myślałem, że przynajmniej będzie wyczulony na to, co się dzieje. Okazało się, że był wyczulony, ale w drugą stronę. Niech mu będzie, to jeszcze jestem w stanie wytłumaczyć nieudolnością. Dla mnie największym skandalem jest, że potem nie dał karnego nam, choć patrzył z dziesięciu metrów, jak Szeliga powala Sochę. Ludzie z trybun widzieli, że jest faul, rozmawiałem o tym po meczu z Wojciechem Łazarkiem i Bogusławem Kaczmarek. A sędzia niczego nie zauważył.