Kiedy schodzących do szatni w przerwie meczu reprezentantów Polski żegnały gwizdy kilkunastu tysięcy kibiców, a na tablicy wyników było 0:2, spiker zapewnił, że w drugiej połowie na pewno będzie lepiej, bo przecież Leo Beenhakker to cudotwórca.
Trener do tunelu wszedł jako ostatni, jakby chciał dać sobie więcej czasu na uspokojenie. Do tej chwili jego drużyna nie oddała choćby jednego strzału na bramkę przeciwnika, straciła gola już w 42 sekundzie, a piłkarze zachowywali się, jakby widzieli się pierwszy raz w życiu.
Zawiedli wszyscy, a kibice przecierali oczy ze zdumienia. Większość podań Jacka Krzynówka była niecelna, Łukasz Piszczek i Tomasz Zahorski biegali wolniej od zesłanego przez Zagłębie Lubin do Młodej Ekstraklasy Manuela Arboledy, a w biało-czerwonej koszulce w pierwszym składzie pojawił się Mariusz Magiera, który nie wyróżnia się nawet w Górniku Zabrze.
Beenhakker stał przy ławce pochmurny jak rzadko. Kiedy 15 minut przed końcem spotkania Polacy wreszcie strzelili gola, Bogusław Kaczmarek powiedział coś z uśmiechem do swojego szefa, ale mina Beenhakkera go zmroziła. Na pomeczowej konferencji Holender zapewniał, że był to dobry mecz, który dał mu kilka kolejnych odpowiedzi dotyczących składu na mistrzostwa Europy, ale wydaje się, że nie były one takie, na jakie liczył.
W Szczecinie można było głównie dokonać selekcji negatywnej – kto na Euro na pewno nie pojedzie. Lub w bardziej dyplomatycznej formie: kto może być przydatny kadrze dopiero po turnieju w Austrii i Szwajcarii. A i to tylko ewentualnie.