To już 14. z rzędu derby, które Real kończy niezwyciężony, i kolejny rozdział niekończącej się historii cierpień Atletico. „Marca” napisała po sobotnim meczu, że to jest dziedziczna klątwa.
Piłkarze się w Atletico zmieniają, a problem pozostaje. Przegrać z Realem tak po prostu to dla tej drużyny zbyt banalne. Ona musi to zrobić tak, żeby bolało przez całe tygodnie. Na przykład stracić bramkę już w pierwszej minucie, wyrównać w 90., i w szóstej minucie doliczonego czasu spowodować rzut karny, z którego rywal strzeli zwycięskiego gola.
Tak było w sobotę. Ruud van Nistelrooy po 30 sekundach meczu strzelił zza pola karnego, zaskakując bramkarza, po 30 minutach Atletico grało już w dziesiątkę, bo czerwoną kartkę dostał Perea. Niedługo później z boiska wyleciał również van Nistelrooy. Decyzja sędziego była kontrowersyjna, bo za ten faul Holendra wystarczyłaby żółta kartka.
Jeszcze trudniej wytłumaczyć, o co chodziło sędziemu, gdy w pierwszej połowie nie uznał bramek Raula i van Nistelrooya. O rzut karny w 96. minucie nikt natomiast nie miał do sędziego pretensji, faul Johna Heitingi na Roystonie Drenthe był wyraźny. Karnego wykorzystał Gonzalo Higuain.
Liderem Primera Division jest Valencia, która w poprzednim sezonie ratowała się przed spadkiem, a w obecnym wygrała sześć z siedmiu meczów. Sukcesy lidera to zasługa Davida Villi, najlepszego dziś napastnika Europy, i trenera Unaia Emery’ego. Najmłodszy szkoleniowiec Primera Division odbudował drużynę z ruin, które zostawił w ubiegłym sezonie Holender Ronald Koeman.