W lidze może iść jak po grudzie, ale kiedy Lech gra w europejskich pucharach, dzieją się rzeczy nieprawdopodobne.
Piłkarze nagle zapominają o grypie i drobnych kontuzjach, a impulsywny na co dzień Franciszek Smuda spokojnie mówi, że żadnych dodatkowych zajęć mobilizujących zawodników nie przewiduje. Na Europę motywują się podobno sami.
Grasshoppers Zurych przegrał w Poznaniu 0:6, Austria Wiedeń została wyeliminowana po strzale w ostatniej akcji dogrywki. Lech jest jedyną polską drużyną, której udało się zakwalifikować do fazy grupowej Pucharu UEFA i robi ekstraklasie dobrą reklamę. Nie boi się grać tak, jak potrafi najlepiej, nie traci pewności siebie i bez przerwy atakuje. Oczywiście często zapomina przy tym o obronie, ale to dla drużyny Smudy już tradycja. Trener przyznaje, że kocha horrory, woli wygrać 5:4 niż 1:0 i widać to w każdym meczu.
Dyrektor sportowy poznańskiego klubu Marek Pogorzelczyk jeszcze przed pierwszym gwizdkiem puścił mobilizującą plotkę. Grę poznaniaków mieli obserwować ludzie z grubymi portfelami, którzy przyjechali szukać wzmocnień dla PSV Eindhoven, Fulhamu, Hamburga, Hannoveru, Fiorentiny czy Herthy Berlin. Stilić ofertę z Niemiec miał, kiedy jeszcze grał w Bośni. Przyjechał do Poznania, bo tak kazał mu ojciec.
W pierwszym kwadransie obrońcy obu drużyn zagrali tak, że o zatrudnieniu ich chyba nikt by nie pomyślał. Popełnili tyle błędów, że można było urządzić plebiscyt na najgłupszą stratę piłki.