– Kiedy pierwszy raz powoływałem Jakuba Wawrzyniaka, tak zwani piłkarscy eksperci śmiali się ze mnie, a ten chłopak przeszedł właśnie do Panathinaikosu. Teraz śmieją się z Michała Pazdana albo Marka Wasiluka, ale zapewniam was, że gdyby Pazdan jutro miał zagrać przeciwko Michaelowi Ballackowi, to ten miałby trudny wieczór, a polska pirania śniłaby mu się jeszcze przez trzy noce – mówi Leo Beenhakker.
Na zgrupowaniu w Albufeirze trenerowi przeszkadza tylko padający bez przerwy deszcz. Piłkarze muszą ćwiczyć na sztucznej nawierzchni, plany zgrupowania nie zostaną zrealizowane.
Paweł Brożek naciągnął ścięgno i przez kilka dni będzie odpoczywał. Ponieważ nie wiadomo, w jakim stanie do Albufeiry przyjedzie Jakub Błaszczykowski, w drużynie na środowy mecz z Walią najprawdopodobniej zostanie Szymon Pawłowski. On i Łukasz Trałka wykorzystali swoją szansę.
– To nowe pokolenie, które prawdziwą szansę dostanie może we wrześniu, a może dopiero w przyszłym roku. Nie znudzi mi się powtarzanie, że polski futbol to uśpiony gigant, ale niestety sam nie jestem w stanie go obudzić. Nie będę mówił, kto ma takie możliwości, bo jak coś powiem, to niektórzy się bardzo szybko frustrują. Czasami czuję się, jakbym pchał zdechłego konia – tłumaczy selekcjoner.
Po grudniowym zgrupowaniu w Turcji Beenhakker wywołał burzę, obrażając Antoniego Piechniczka. – Później się spotkaliśmy, nastąpił ten historyczny moment, kiedy uścisnęliśmy sobie dłonie i od tamtego czasu już go nie widziałem. Czekam, aż ktoś przyjdzie i powie: „Hej, Leo, co by tu zrobić, żeby pomóc polskiej piłce? Może rozbudować infrastrukturę, może zbudować jakieś struktury szkoleniowe, a może postawić na rozwój piłki młodzieżowej” – mówi trener.