Trzeba szybko zapomnieć o tym, że Litiwni grali w krajowym składzie, a ich trener Jose Couceiro sam zorganizował i opłacił zgrupowanie drużyny w Portugalii. Trzeba zapomnieć, że Leo Beenhakker w piłkarzach, którzy rozegrali jeden z najnudniejszych meczów dekady, widzi tych, którzy za kilka lat mają stanowić o sile drużyny. Jeżeli z sobotniego spotkania z Litwą chciałoby się zapamiętać coś dobrego, to tylko na siłę.
Dwóch piłkarzy w pierwszej połowie – Paweł Brożek i Rafał Boguski i jeden w drugiej – Łukasz Garguła, pokazało że swoich kolegów z kadry, która przez tydzień uczyła się pod okiem Beenhakkera w Albufeirze, wyprzedza o dwie długości.
Brożek po podaniu Boguskiego strzelił gola dającego Polakom prowadzenie w jedenastej minucie. Boguski, chociaż nie najstarszy i wcale nie najbardziej doświadczony, wyszedł na boisko jako kapitan. To znak. Ten zawodnik ze wszystkich nowych dzieci selekcjonera dojrzał najszybciej. Po meczu mówił, że dla niego opaska kapitańska to sygnał do mobilizacji i że chociaż na co dzień cichy, to taka rola zmusiła go do krzyczenia na kolegów.
- Naprawdę mówią, że jestem lepszą i młodszą wersją Ebiego Smolarka? Wolałbym, żeby to innych porównywali do Boguskiego – tłumaczył. Boguski z Brożkiem tworzyli jakość – ich podania były celne, a decyzje za szybkie dla przeciwników. Inni byli tłem. Łukasz Trałka tak uwierzył w siebie, że kiedy widział, że mecz nie układa się po jego myśli, oddawał bezsensowne strzały, byle tylko Beenhakker zapamiętał, że był na boisku.
Kilka dni temu trener opowiadał, że nie zdziwi się, jeśli za dwa lata w środku obrony reprezentacji Polski na stałe grać będą Tomasz Jodłowiec i Piotr Polczak. Jeśli skład uzupełniał będzie Piotr Celeban, a wszyscy zachowają formę z soboty – przyszłość dobra nie będzie.