Ostatnie miejsce w tabeli, 18 punktów w 23 meczach, 20 strzelonych goli, a przede wszystkim wielki kompleks słynnego rywala. Espanyol przyjeżdżał na Camp Nou na pożarcie, piłkarze nawet wstydzili się już mówić o tym, że wielka Barcelona musi przecież kiedyś przegrać. Podstaw do optymizmu nie było żadnych, Espanyol nie wygrał na tym stadionie w lidze od 27 lat. Sędzia Delgado Ferreiro należy do tych nielicznych, którzy częściej prowadzą mecze wygrane przez gości niż gospodarzy. W sobotę nie poradził sobie. Pierwszą połowę, po przerwach na faule, kłótnie i przepychanki spokojnie można było przedłużyć o kwadrans. Sędzia pokazał aż 13 żółtych i jedną czerwoną kartkę.
Była 37. minuta, Seydou Keita przy wślizgu trafił nogą w piłkę, ale przewracając się uderzył piętą rywala. Ferreiro uznał zapewne, że skoro piłkarze Barcelony w tak efektowny sposób potrafią strzelać gole, to stać ich też na równie ekstrawaganckie faule. Czerwona kartka rozbiła gospodarzy. Mieli udowodnić, że plotki o ich zadyszce są przedwczesne. Przegrali jednak pierwszy mecz od 31 sierpnia, od pierwszej ligowej kolejki.
Pogrążył ich piłkarz, który rządził w pomocy drużyny z Camp Nou wtedy, gdy w ataku błyszczał jeszcze chudy i szybki Ronaldo. Ivan de la Pena, zwany Małym Buddą, jest wychowankiem Barcelony, jednak na drodze do wielkiej kariery zawsze stawały mu kontuzje. Do Espanyolu przyszedł w 2002 roku po tym jak nie potrafił się odnaleźć ani w Lazio, ani w Olympique Marsylia. Od dwóch lat więcej czasu spędzał u lekarzy, niż na boisku. W sobotę strzelił Barcelonie dwa gole.
Josep Guardiola był bezradny. Samuela Eto'o, który na łamach prasy mówi ostatnio tylko o tym, że chce zarabiać najwięcej na świecie lub o tym czy planuje zmienić klub, zastąpił Eidur Gudjohnsen. Leo Messi gubił się w dryblingach, Xavi podawał niecelnie, nerwy zjadały najlepszych. Yaya Toure jeszcze ożywił nadzieje kibiców strzelając gola na 1:2, ale Barcelona wygrać tego meczu już nie mogła.
Kiedy Espanyol upokarzał drużynę Guardioli, Real już do przerwy prowadził z Betisem Sewilla 6:1. Dwanaście punktów przewagi Barcelony w ciągu tygodnia zamieniło się w siedem. Od dymisji trenera Bernda Schustera, Real wygrał dziewięć kolejnych meczów i udowadnia, że doścignięcie Katalończyków staje się możliwe.