Drużyna Leo Beenhakkera ciągle się liczy w walce o mistrzostwa świata. Bardziej dzięki słabości rywali niż własnej sile – z wyjątkiem zwycięstwa nad Czechami – ale się liczy. I najgorsze co dziś można zrobić, to uznać, że eliminacje skończyły się dla nas dramatem w Belfaście.
W poniedziałek wieczorem piłkarze udzielili trenerowi wotum zaufania, w oficjalnym oświadczeniu przypomnieli, że to oni w haniebnym stylu przegrali z Irlandią Północną i ponoszą taką samą odpowiedzialność jak Beenhakker. Przy wyłączonych kamerach przyznawali, że wiedzą, iż najlepiej broni się trenera na boisku. Słowa to za mało. Dlatego z San Marino chcą wygrać jak najwyżej.
[srodtytul]Zrobić wrażenie[/srodtytul]
Mecz z ostatnią drużyną w rankingu FIFA to również walka o zachowanie twarzy przed kibicami. Ich zaufanie zostało w ostatnich miesiącach wystawione na dużą próbę. Ważne będzie wrażenie, jakie piłkarze zostawią po sobie do września. Dopiero wtedy zagrają następny mecz eliminacji.
– Po dwóch porażkach z rzędu nasz nastrój nie jest najlepszy, ale trenerzy są ostatnimi, którzy mogą spuścić głowę. Trzeba zawodników podbudować, pokazać im, że tak jak wygrywamy razem, tak samo przegrywamy. Muszą widzieć, że w nich wierzymy – tłumaczy „Rz” asystent Beenhakkera Rafał Ulatowski.