Alex Ferguson cierpiał na ławce do ostatniej sekundy ćwierćfinału. Potem nie chciał się przyznać do strachu, chwalił swój zespół, a o Porto powiedział dość lekceważąco, że stwarzało sobie od czasu do czasu pół szansy na gola. Miał rację o tyle że Manchester bardziej zasłużył na awans, miał więcej okazji do zdobycia goli, lepiej się bronił. Ale w każdym momencie jakiś zabłąkany strzał piłkarzy Porto mógł odebrać mu miejsce w półfinale.
To był awans w stylu Milanu z ostatnich chwil wielkości. Wywalczony przez drużynę zmęczoną, ale wystarczająco doświadczoną, żeby nie wypuścić zwycięstwa z rąk. Zwłaszcza po takim początku rewanżu: bramka, której piłkarze United potrzebowali do awansu, padła już w szóstej minucie. Cristiano Ronaldo, od tygodni szukający formy, został sam z piłką ponad 35 metrów od bramki i strzelił idealnie. Helton nie mógł sięgnąć tej piłki. To był taki sam błysk geniuszu, jakim Wayne Rooney ratował Manchester tydzień temu przed porażką z Porto na Old Trafford.
Po golu Ronaldo potrzeba było jeszcze dużo wysiłku w obronie i trochę szczęścia, zwłaszcza w tej sytuacji w końcówce meczu, gdy Edwin van der Sar minął się z piłką, a Rolando też nie trafił w nią dobrze. Gdyby akcje Porto były bardziej uporządkowane, a Lisandro w drugiej połowie trafił z bliska w każde inne miejsce bramki, tylko nie w to zasłonione przez van der Sara, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej.
Ale ani Lisandro, ani Rolando nie trafił, piłkarze Fergusona odgonili strachy z pierwszego meczu. Na 2:2 na Old Trafford odpowiedzieli zwycięstwem w Porto, są trzeci raz z rzędu w półfinale. I na pewno w meczu finałowym będzie znów przynajmniej jeden zespół z Wysp, bo za dwa tygodnie w pierwszych meczach półfinałowych Manchester zmierzy się z Arsenalem, a Chelsea z Barceloną.
W Londynie emocji nie było. Arsenal strzelił Villarrealowi trzy gole, nie stracił żadnego. Łukasz Fabiański wciąż jest niepokonany w Lidze Mistrzów, już w trzecim meczu, ale tym razem miał w bramce niewiele do zrobienia. Grał raczej jako ostatni obrońca, a nie bramkarz. Trzykrotnie przerywał ataki Villarrealu, wybiegając daleko za pole karne. Niewiele więcej razy miał piłkę w rękach po strzałach rywali, zwykle w środek bramki. Poza tym zostało mu tylko pilnowanie, by obrońcy byli dobrze ustawieni, wykopywanie piłki spod swojej bramki i łapanie od czasu do czasu dośrodkowań. Villarreal osłabiony kontuzjami Santiego Cazorli i Marcosa Senny nie znalazł żadnego sposobu na zagrożenie Arsenalowi, a mecz kończył w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Sebastiana Egurena.